Echoes of the End - recenzja gry
Data premiery w Polsce: 12 sierpnia 2025Echoes of the End to przygodowa gra akcji od studia Myrkur Games. Wyraźnie inspirowana nowszymi odsłonami serii God of War produkcja przyciąga uwagę przepięknymi krajobrazami, ale rozgrywka pozostawia nieco do życzenia.

Akcję Echoes of the End osadzono w świecie o nazwie Aema – fantastycznej krainie inspirowanej krajobrazami Islandii. Zwiedzane przez bohaterkę lokacje prezentują się bajecznie, ale jednocześnie stanowią arenę starć z bezlitosnym, totalitarnym imperium. Główną bohaterką jest Ryn – wojowniczka i „Pozostała”, czyli osoba zdolna do posługiwania się magią równie potężną, co nieprzewidywalną. Jej konflikt z imperium ma też drugie, bardziej osobiste oblicze: brat Ryn zostaje porwany, a jej ścieżki szybko krzyżują się z Abramem Finlayem – uczonym dręczonym przez demony przeszłości.
Opowieść, mimo prób urozmaicenia jej i wprowadzenia fabularnych twistów, jest mimo wszystko dość oklepana. Z jednej strony doceniam twórców za starania w budowaniu świata, z drugiej – mam wrażenie, że zasypywanie gracza od pierwszych minut mnóstwem nazw i pojęć działa odwrotnie, niż zamierzano. Zamiast zachęcać do zagłębiania się w historię, raczej od tego zniechęca. Dla mnie zdecydowanie najciekawszym „bohaterem” okazał się sam świat – połączenie islandzkich widoków z elementami fantasy to naprawdę udany zabieg.
Gra jest liniowa i stosunkowo krótka. Przy normalnym tempie można ją ukończyć w około 12–14 godzin, i to wliczając dokładne eksplorowanie w poszukiwaniu skrzynek z notatkami czy przedmiotami zwiększającymi pasek zdrowia i energii magicznej. Jest nawet osiągnięcie za ukończenie wszystkich rozdziałów Echoes of the End w 10 godzin – możliwe do zdobycia bez większego pośpiechu. Być może dlatego twórcy postanowili maksymalnie wypełnić ten czas – skoro gra oferuje tylko kilkanaście godzin zabawy, to najwyraźniej postanowili wykorzystać je do granic możliwości. Na palcach jednej ręki można policzyć sytuacje, w których mamy kilka minut na to, by po prostu pospacerować. Praktycznie na każdym kroku natrafiamy na pojedynki z przeciwnikami lub łamigłówki. Niestety żaden z tych elementów nie jest szczególnie wciągający i nie wybija się ponad przeciętność.
Walki prezentują się przyzwoicie na zwiastunach czy materiałach z rozgrywki, choć już tam można dostrzec powolne tempo i brak dynamiki znanej np. z God of War. Ryn porusza się ociężale, a każdy cios wymaga długiego, powolnego zamachu. Dodatkowo blokowanie, parowanie i unikanie ciosów wiąże się z wyczuwalnym opóźnieniem – często zdarza się, że bohaterka obrywa mimo (jak się zdaje) prawidłowej reakcji gracza. Początkowo Ryn dysponuje tylko jednym atakiem oraz zdolnością przesuwania wrogów – np. przyciągania ich do siebie lub odrzucania w stronę przeszkód terenowych. Z czasem, wraz z odblokowywaniem nowych umiejętności, repertuar ruchów protagonistki oraz Abrama, który niczym Atreus wspomaga nas w walce, stopniowo się rozszerza. Nie zmienia to natomiast faktu, że fundamenty starć pozostaję niezmienione i niedopracowane. Sprawiło to, że po mniej więcej trzech godzinach miałem tego dość i bez wyrzutów sumienia przełączyłem się na niższy poziom trudności. Nie dlatego, że było ciężko, ale po to, by przez walki przechodzić możliwie jak najszybciej.
Również zagadki budzą mieszane uczucia. Niektóre są całkiem pomysłowe i wymagają chwili zastanowienia, ale szybko da się zauważyć powtarzalność schematów. Najczęściej sprowadzają się do manipulowania czasem i przestrzenią oraz wykorzystywania zdolności Abrama, by ustawić obiekty we właściwy sposób i utworzyć przejścia. To zaś, w połączeniu z naprawdę dużą liczbą łamigłówek, szybko staje się nużące i nawet w tak krótkiej, kilkunastogodzinnej kampanii można poczuć przesyt. W kilku sytuacjach przeszkadzał mi także brak precyzji w sekwencjach zręcznościowych, bo Ryn potrafiła nie łapać się krawędzi po skoku, choć wszystko wskazywało, że powinna to zrobić.
Największym zaskoczeniem okazała się dla mnie oprawa wizualna. Gra momentami wygląda na tyle dobrze, że mogłaby konkurować nie tylko z produkcjami AA, ale nawet z tytułami o znacznie większym budżecie. Twórcy świetnie wykorzystali potencjał Unreal Engine 5, tworząc zapierające dech w piersiach krajobrazy. Wielokrotnie zatrzymywałem się, by podziwiać widoki i żałowałem, że zabrakło trybu fotograficznego. Oczywiście w dużej mierze to „dym i lustra”, bo szybko widać kompromisy: lokacje ograniczone są niewidzialnymi ścianami, które uniemożliwiają zejście z wytyczonej ścieżki, a animacje często zawodzą. Szczególnie rzucają się w oczy nienaturalne przeskoki podczas interakcji z obiektami – np. gdy Ryn wskakuje na linę czy ścianę, wygląda to tak, jakby brakowało kilku klatek animacji. Od czasu do czasu natykałem się też na bugi. Te jednak nie były na szczęście zbyt dotkliwe i cofnięcie się do wcześniejszego punktu kontrolnego pozwalało na wyjście z opresji bez tracenia wielu minut postępów.
Jak na debiut nowego studia Echoes of the End wypada całkiem nieźle. To jeden z tych „średniaków”, które potrafią zapewnić trochę przyjemnej zabawy, jeśli szukacie krótkiej, znajomej przygodowej gry akcji i potraficie przymknąć oko na niedoskonałości. Byłbym jednak bardziej wyrozumiały, gdyby nie fakt, że w ostatnich latach branża gier przyzwyczaiła nas do niezwykle udanych debiutów. Takie tytuły, jak chociażby Clair Obscur: Expedition 33 zawiesiły poprzeczkę zdecydowanie wyżej.
Poznaj recenzenta
Paweł Krzystyniak


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1980, kończy 45 lat
ur. 1970, kończy 55 lat
ur. 1980, kończy 45 lat
ur. 1978, kończy 47 lat
ur. 1973, kończy 52 lat

