„Eye Candy”: sezon 1, odcinek 10 (finał) – recenzja
Odcinek kończący 1. sezon "Eye Candy" jest dokładnie taki, jaki być powinien – trzymający w napięciu, emocjonujący i zostawiający widza z apetytem na więcej oraz nadzieją, że to więcej nadejdzie jak najszybciej.
Odcinek kończący 1. sezon "Eye Candy" jest dokładnie taki, jaki być powinien – trzymający w napięciu, emocjonujący i zostawiający widza z apetytem na więcej oraz nadzieją, że to więcej nadejdzie jak najszybciej.
Któż by się spodziewał, że „Eye Candy” zaprezentuje tak wysoki poziom podczas swojego premierowego sezonu? Tytuł, który przywodził na myśl raczej cukierkową produkcję o licealnych miłostkach i nijak nie zachęcał do sięgnięcia po niego, czy główna bohaterka, która swoim wyglądem i zachowaniem znacząco odbiegała od archetypu hakera, nie zwiastowały niczego dobrego. A jednak udało się - finałowy odcinek, „A4U”, jest tego idealnym przykładem.
W zeszłym tygodniu poznaliśmy tożsamość seryjnego mordercy. I powiedzmy sobie szczerze, nikt się tego nie spodziewał. Twórcom przez cały sezon skutecznie udawało się wywozić nas w pole, budując sympatię dla, jak się okazało, głównego antagonisty sezonu. „A4U” serwuje nam przede wszystkim podróż w przeszłość. Poznajemy bowiem dokładniej sylwetkę Jake’a oraz wydarzenia, które go ukształtowały. „Eye Candy” stara się przybliżyć widzowi, jak to jest być psychopatą, wszak przez cały sezon pokazywało jego ludzką twarz i nie przerwało, nawet w finałowym odcinku, gdzie wszystko jest już jasne. Choć muszę przyznać - odkąd wiedziałem, kto stoi za tymi zbrodniami, nie mogłem patrzeć na bohatera tak jak do tej pory; podświadomie budził we mnie negatywne emocje, dlatego zabieg, jaki zastosowali twórcy, naprawdę godny jest podziwu i pochwały. Cały wątek skonstruowany jest tak, by trzymać w napięciu oraz budzić jak największe emocje i - nic dziwnego - udaje się, ponieważ gdy Lindy deklaruje, że kocha Jake’a, robi to tak przekonująco, iż przez chwilę widz naprawdę jest skołowany i nie wie, jak potoczą się dalsze losy bohaterów.
[video-browser playlist="673282" suggest=""]
Szkoda, że twórcy nie zdecydowali się zakończyć 1. sezonu „Eye Candy” w tym miejscu, bowiem porwanie Lindy ma potencjał na całkiem dobrą samodzielną historię, którą spokojnie można zaprezentować w osobnym sezonie. Zamiast tego jednak sytuacja rozegrała się zaskakująco szybko i nie do końca racjonalnie. Jake przez cały sezon był najlepszym hakerem, a w ciągu ostatnich minut widzieliśmy, jak dał się przechytrzyć przestraszonej dziewczynie w niecałą dobę. Mało tego, nikt nie raczył nawet wytłumaczyć, co spowodowało jego pojmanie. Nie do końca to kupuję. W tych ostatnich chwilach brakuje spójności, co - zważywszy na fakt, że to zakończenie - psuje dobre wrażenie całego odcinka, a nawet serialu.
Czytaj również: Chris Coy dołącza do regularnej obsady „Banshee”
„Eye Candy” zostawiło sobie furtkę na przyszły sezon, nie odpowiadając do końca na wszystkie pytania dręczące głównych bohaterów. Dalej nie wiadomo, co stało się z Sarą, co zagraża Lindy i czy Jake był najgroźniejszym przeciwnikiem. Dużo kwestii do wyjaśnienia, ale serial pokazał już, że potrafi opowiedzieć skomplikowaną, wciągającą historię, liczę więc, że podoła temu zadaniu i pozytywnie zaskoczy widzów w 2. sezonie. „A4U” to dobry finał, który zamyka pewne wątki tylko po to, by otworzyć nowe i zarysować akcję na nadchodzący sezon. I choć „Eye Candy” nie otrzymało jeszcze oficjalnego zamówienia na kolejną serię, to należy mieć nadzieję, że takowa powstanie.
Poznaj recenzenta
Wojciech PilarzDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat