Fear the Walking Dead: sezon 4, odcinek 1 i 2 – recenzja
Data premiery w Polsce: 9 maja 20164. sezon Fear the Walking Dead to kompletnie nowe otwarcie dla tego serialu. Nowi producenci, zmiana obsadą i pełne powiązanie fabuły z The Walking Dead mają zmienić oblicze tej historii. Emisja w AMC Polska już 23 kwietnia. Oceniam przedpremierowo bez spoilerów.
4. sezon Fear the Walking Dead to kompletnie nowe otwarcie dla tego serialu. Nowi producenci, zmiana obsadą i pełne powiązanie fabuły z The Walking Dead mają zmienić oblicze tej historii. Emisja w AMC Polska już 23 kwietnia. Oceniam przedpremierowo bez spoilerów.
Przecinanie się seriali The Walking Dead i Fear the Walking Dead to wielkie wydarzenie dla fanów świata opanowanego przez zombiaki. Ze zwiastuna wiemy, że fabuła osadzona jest po wydarzeniach z 8. sezonu TWD, a to w końcu pozwala twórcom na otwarte mieszanie się historii obu seriali. Na razie Morgan z pewnych przyczyn wyrusza do miejsca, w którym są bohaterowie znani z poprzednich sezonów Fear the Walking Dead. Twórcy wprowadzili to w taki sposób, że wszystko wydaje się naturalne, płynnie przechodzące i wręcz oczywiste. Nie czuć żadnego wymuszenia, czy przekombinowania. Oparcie historii na Morganie nadaje jej wagi, sensu i emocji. Jedna z najciekawszych postaci tego świata ma swoje problemy, o których wiemy z oryginału, a z którymi koniec końców będzie musiał sobie poradzić. Wydarzenia z premiery 4. sezonu sugerują, że ta przygoda może być dla niego w jakimś stopniu lekiem, choć on sam tego może nie akceptować. Cały motyw crossoveru nadaje wagi i znaczenia Fear the Walking Dead, jakiego ten serial wcześniej nie miał. A do tego nie brak niespodzianek, które powinny ucieszyć fanów.
Czuć, że 4. sezon robią kompletnie inni ludzie, niż poprzednie 3. Można dostrzec to w prowadzeniu historii, która wydaje się ciekawsza, bardziej przemyślana i pozbawiona głupot. Jest bardziej koherentna i lepiej rozpisana. Zauważam to też w przedstawieniu nowych postaci, które na tle starej gwardii popularnych Januszy Apokalipsy wypadają fenomenalnie. W obu odcinkach można zapoznać się z nimi i szybko się z nimi zaprzyjaźnić. Trójka nowych bohaterów to postacie wyraziste, posiadające określoną osobowość i cechy, które zjednają sobie widzów. Czuć, że mają swój charakter i zostali dopracowani lepiej, niż Nick, Madison czy Strand. To takie postacie, które w wielu aspektach przewyższają tych starych, bo są po prostu bardziej dopracowane i lepiej zagrane. Najlepsze wrażenie sprawiają te grane przez Garret Dillahunt (mój faworyt) oraz Maggie Grace. Oboje dostają osobowość, motywacje i historię, która od początku intryguje. Trudno coś więcej powiedzieć o Jenna Elfman poza tym, że aktorka znana głównie z komedii zapowiada się interesująco i sprawia o wiele lepsze wrażenie od Januszy, ale jeszcze niewiele o niej wiadomo.
Wiadomo, że nastąpił jakiś przeskok w czasie pomiędzy finałem 3. sezonu, a wydarzeniami z 4. sezonu. Twórcy jednak nie poświęcają chwili, by wyjaśnić, ile minęło czasu, ani jak bohaterowie znaleźli nowe miejsce do mieszkania. I prawdę mówiąc, nie jest to nawet potrzebne. Przygotowana historia tak dobrze zazębia się z The Walking Dead i momentalnie wciąga, że ani razu nawet nie myślałem o tym detalu. Czuć zmianę w tej opowieści pod każdym względem. Scenarzyści opanowali starych bohaterów, przez co dostrzegalne jest oparcie na ich mocnych cechach, z pominięciem tego, czym działali na nerwy w poprzednich seriach. Nie ma bezsensownych rozmów o niczym i nawet mój negatywny faworyt - Nick - ma solidny wątek w obu odcinkach, podkreślający jego rozwój. Pierwsze odcinki klarownie przedstawiają aktualną rzeczywistość bohaterów z poprzednich serii oraz problemy z jakimi będą się mierzyć. A te - mówiąc kompletnie bez spoilerów - są kolejnym przykładem, dla którego ten sezon sprawia pozytywne wrażenie. Zbudowanie wątku, który jest ciekawy, przemyślany i zarazem świeży jest czymś, co może zaoferować sporo emocji. Jest określona podstawa fabularna i atrakcyjnie przedstawiony wróg. Taki, który nie sprawia wrażenia powtórki czy przekombinowania.
Oba odcinki mają dobre tempo, ale pozwalają sobie na odpowiednie zwolnienie akcji, abyśmy mogli poznać bohaterów (nowych i starych) oraz budujące się relację Morgana z postaciami, jakie napotyka na swojej drodze. Nie brak akcji, trochę zagrożenia ze strony zombiaków i innych ludzi oraz rozmów pokazujących motywacje poszczególnych osób. Dzięki temu ogląda się odcinek szybko, lekko, ale z ciągłym zaciekawieniem i zaangażowaniem. A także ze świadomością, że tutaj każdy element jest przemyślany i sensownie rozpisany. O wiele lepsze wrażenie, niż w 8. sezonie The Walking Dead. Zwłaszcza, że wybrano ciekawą formę opowiadania tej historii, która nie jest tak jednoznaczna, jak w poprzednich seriach. Pomysł dość niekonwencjonalny, który nadaje tej serii charakteru i wprowadza dobre urozmaicenie. A zarazem nie jest nieudolną próbą pokazanie artystycznej wizji, jak w 8. sezonie The Walking Dead.
4. sezon Fear the Walking Dead to nowe otwarcie, w którym czuć świeżość, dobre pomysły i lepszą realizację. Zapowiada się na coś, co może stać się po prostu lepszym serialem. Być może nawet lepszym od oryginału.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1977, kończy 47 lat
ur. 1993, kończy 31 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1969, kończy 55 lat