Flaked – recenzja serialu
Kiedy Amerykanin zwraca się do kogoś per „flaked”, ma na myśli osobę, która nie dotrzymała słowa, dała ciała i zawiodła zaufanie. Słowem nikt nie chciałby być „flaked” – zwłaszcza Will Arnett, który współtworzy serial pod tym właśnie tytułem. Lojalnie uprzedzę was, czy Flaked jest flaked. Recenzja sezonu 1 i 2.
Kiedy Amerykanin zwraca się do kogoś per „flaked”, ma na myśli osobę, która nie dotrzymała słowa, dała ciała i zawiodła zaufanie. Słowem nikt nie chciałby być „flaked” – zwłaszcza Will Arnett, który współtworzy serial pod tym właśnie tytułem. Lojalnie uprzedzę was, czy Flaked jest flaked. Recenzja sezonu 1 i 2.
Venice, czyli jedną z ulubionych dzielnic hipsterów z Los Angeles, mogliście oglądać w serialu Californication. Tam Hank Moody, popularny pisarz z kryzysem twórczym, zatracał się w przygodnym seksie, używkach i rockandrollowym stylu życia. Facet umiał się wykpić z każdej sytuacji, był bezczelny i egoistyczny, ale trudno go było nie lubić. Pewnie spora w tym zasługa Davida Duchovnego, który jako zdiagnozowany seksoholik dotarł ze swoją rolą do jakiejś interesującej prawdy.
Jestem ciekaw, czy Hank dogadałby się z Chipem z Flaked. Być może spotkawszy rowerzystę w szortach, rozpoznałby w nim bratnią duszę. Gorzej, jeżeli uznałby go za taniego imitatora. Chip nie przejmuje się czterdziestką na karku i wiedzie życie swojego nieistniejącego pierworodnego: podrywa młodziutkie dziewczyny i buja się z kumplami. Jest autorytetem dla połowy mieszkańców swojej dzielnicy. Zamiast kupować krzesła rozstawione w jego sklepie, rozsiadają się na nich i opowiadają Chipowi o swoich problemach. Większość znajomych zna go jako odkupionego alkoholika, gwiazdę mitingów AA, która zainspirowała pół Venice do odstawienia kieliszka.
W pierwszym odcinku Chip objeżdża swoją dzielnię i spotyka kilku znajomych, przedstawiając nam w ten sposób główną obsadę serialu. Kolejne odcinki mijały, a ja nie wiedziałem, dokąd ten serial zmierza. Trudno nie lubić Willa Arnetta, ale o ile jego poczynania w nieco innej części Los Angeles znanej z Bojack the Horseman wciągnęły mnie z miejsca, we Flaked nie potrafiłem odnaleźć punktu zaczepienia.
Trudno traktować jako taki motywu zakazanego uczucia do dziewczyny najlepszego kumpla. Wątek nie jest poprowadzony źle i może sprawdziłby się jako coś pobocznego, ale wystawianie tej relacji na front jest wręcz obraźliwe. Pomiędzy Chipem a London, rzeczoną dziewczyną, nie czuć zresztą niczego, co potwierdzałoby deklarowane co jakiś czas uczucie. Ot, fajna laska, w sam raz, żeby odbić ją najlepszemu kumplowi.
Kiedy motywacje London wychodzą na jaw, na cały romans przewodni można spojrzeć nieco inaczej. Okazuje się bowiem, że bycie „flaked” nie pozostaje wyłączną domeną Chipa, dziewczyna także ukrywa pewien sekret. Konkluzja pierwszego sezonu jest nieźle wpleciona w ich kiełkującą relację i wzbudzałaby duże emocje, gdyby nie fakt, że można ją było przewidzieć kilka odcinków wcześniej.
Drugi wątek, w którym Chip razem z lokalną społecznością walczy z bezdusznymi korpo, które w miejsce uroczych kamienic wolałaby postawić psi hotel, może nie należał do najbardziej odkrywczych, ale miał swoje momenty. Chip z początku odrzuca rolę mentora wobec niepewnego siebie geeka. Kiedy jednak odkrywa, że gość uosabiający stereotypową rolę Christophera Mintz-Plasse’a, w którego zresztą wciela się Christopher Mintz-Plasse, jest złotym dzieckiem branży IT z milionową fortuną, postanawia skorzystać z okazji.
Z obu tych wątków wyłania się mój największy zarzut wobec Flaked: trudno empatyzować z Chipem! To sztuka, odnaleźć wątek, z którego nie wynikałoby, że bohater Willa Arnetta jest skończonym dupkiem i trudno mu współczuć, ilekroć przytrafiają mu się złe rzeczy. Odtrąca swoją dziewczynę, żeby odbić sympatię najlepszego kumpla. Wykorzystuje wszystkich ludzi napotkanych na swojej drodze i jeszcze żyje w przekonaniu, że jest najfajniejszym gościem w całej dzielnicy. Wspomniany Hank Moody też był egotycznym cwaniakiem. Frank Gallagher z Shameless uznaje dzień za stracony, jeśli nie uprzykrzy komuś życia. Mimo to, obu antybohaterów trudno było nie polubić. Uparcie poszukiwało się w nich dobrych cech. Czekało się, aż te mendy zrobią coś, co wszystkie błędy puściłoby w niepamięć. Ich moc polegała na niezasłużonej sympatii, którą generowali.
Chip również budzi tę sympatię, ale chyba tylko wśród pozostałych bohaterów serialu. Widz, posiadając szerokie i zobiektywizowane spojrzenie na poczynania protagonisty, raczej nie ulegnie jego urokowi. Gdybym miał sprowadzić całą swoją ocenę pierwszego sezonu Flaked do liczby, postawiłbym 4/10.
Byłbym łaskawszy, gdybym nie widział w tym serialu niewykorzystanego potencjału. Jednym z reżyserów jest genialny operator Wally Pfister (autor zdjęć w większości filmów Nolana!). Nie wiem, na ile w tym prawdy, a na ile autosugestii, ale widziałem we Flaked rękę twórcy myślącego obrazami. Nasycone, pełne słońca kadry wielkomiejskiej prowincji dopompowane fantastyczną ścieżką dźwiękową złożoną głównie z alternatywnego rocka i lo-fi (Foxygen, Youth Lagoon) to za mało, żeby wskazać tu cokolwiek, co wyraźnie wybijałoby ten serial ponad przeciętność. Zmierzał do wyjawienia tajemnicy, która nie zaskakiwała.
Nie jestem pewien, czy tym, którzy nie wytrzymali z Chipem pierwszej transzy, poleciłbym się przemóc i zabrać się za kolejną, ale dla wytrwałych czeka kilka niespodzianek.
Zamiast bezpośrednio podejmować stare wątki, wrzuca przedstawionych już bohaterów w nieco odmienione status quo. Położenie, w jakim znalazł się Chip, totalnie odmieniło jego dotychczasowe relacje z otoczeniem. Fakt, że ich łatanie przychodzi mu z rozczarowującą łatwością, ale samo to, że dogoniły go konsekwencje i już nie jest tym samym spoko kolesiem, co do tej pory, znacznie dynamizuje serial.
Podoba mi się, ile miejsca poświęcono na wątek przyjaźni z Dennisem. Najlepszy kumpel Chipa ma największe trudności z podaniem mu ręki. Ich stosunki ewoluują przez cały sezon i stanowią o wiele ciekawszą oś narracji, niż romans z pierwszego sezonu. Dennis nie kryje urazy do Chipa, ale pozostaje mu wdzięczny, po ten niegdyś pomógł mu wyjść z nałogów. Za namową wszędobylskiego dzielnicowego George’a niechętnie godzi się pomóc swojemu niegdysiejszemu sponsorowi.
Dennis wyrósł z cienia, a rola Davida Sullivana zrównała się z tą Arnetta. Całe szczęście, bo Dennisowi aż chce się kibicować. To bohater, który wprawdzie popełnia błędy i bywa mściwy, ale generalnie kieruje się dobrymi pobudkami. Jest przeciwieństwem Chipa i dopiero z czasem dostrzega, jakie to błogosławieństwo. Miło obserwować, jak nabiera charakteru i uczy się asertywności.
Niemniej bohaterem najbardziej rozwiniętym w całym drugim sezonie jest Cooler. Celowo o nim nie wspominałem, bo bohater George’a Basila był przerysowanym, notorycznie upalonym comic reliefem. Występował w stałej obsadzie, ale jego rola ograniczała się do głupich odzywek. Scenarzyści wzięli tę poboczną postać i dali jej do roboty coś sensownego. Okoliczności jego przemiany są przezabawne, ale trzeba powiedzieć, że sama jej istota jest jedną z mądrzejszych rzeczy, na które wpadli twórcy Flaked. W żywym dowcipie z brodą dostrzegamy prawdziwego, pełnego ciepła człowieka.
Słowem, drugi sezon podobał mi się o wiele bardziej niż pierwszy. Nie miałem problemu z określeniem, po co miałbym śledzić ten serial. Dużo dobrego zrobiło większe rozłożenie naszej uwagi pomiędzy różnych bohaterów. Poza tym, w finałowych odcinkach nie ma (w zamyśle) wywracającego wszystko do góry nogami zwrotu akcji. Ten nieudany zabieg sprawiał, że narracji pierwszego sezonu brakowało spójności. Sezon drugi naprawia błędy poprzednika i pozwala dać wiarę, że trzecia seria, o ile powstanie, będzie czymś naprawdę mocnym.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Dominik ŁowickiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat