Flash: sezon 2, odcinek 23 (finał sezonu) – recenzja
Serialowy Flash w ciągu ostatniego roku przeszedł drogę, którą najłatwiej opisać za pomocą dwóch biblijnych maksym: od „niech nastanie światłość” po „marność nad marnościami i wszystko marność”. Finał drugiego sezonu rozczarowuje, rozrywka ginie gdzieś w odmętach absurdalnych dialogów, a Zoom wcale nie okazuje się takim chojrakiem, jak myśleliśmy.
Serialowy Flash w ciągu ostatniego roku przeszedł drogę, którą najłatwiej opisać za pomocą dwóch biblijnych maksym: od „niech nastanie światłość” po „marność nad marnościami i wszystko marność”. Finał drugiego sezonu rozczarowuje, rozrywka ginie gdzieś w odmętach absurdalnych dialogów, a Zoom wcale nie okazuje się takim chojrakiem, jak myśleliśmy.
Porzućcie wszelką nadzieję. Słońce nad Central City zaczyna już powoli zachodzić, a jedyne, co nam zostaje, to to migocące wdzięcznie światełko latarni, w tle którego Barry i Iris wyznają sobie miłość. W ostatnich odcinkach The Flash zaczął niebezpiecznie pikować, a finał drugiego sezonu tylko utwierdził nas w przekonaniu, że twórcy serialu nader często czerpią wzorce z Arrow. Najważniejsze z punktu widzenia oceny The Race of His Life może być więc to, co na ekranie nie zostaje wypowiedziane wprost: scenarzyści z coraz większą determinacją robią nas w balona. Wprowadzenie w historię Szkarłatnego Sprintera alternatywnych światów i podróżowania w czasie miało stać się siłą ożywczą. Jest zgoła inaczej – twórcy korzystają z tych wariantów rozwijania fabuły instrumentalnie, według własnego widzimisię, szachując nimi tak, by w pokraczny sposób tłumaczyć bieg ekranowych zdarzeń. Robią to w najmniej spodziewanych momentach, wyciągając teorię multiświatów jak królika z kapelusza. Nie dajcie się jednak zwieść: tu nie ma za grosz magii. To zwykła indolencja i fabularna schizofrenia.
Zaczyna się jak zwykle – od rozmów o emocjach. Po chwili przechodzą one w rozciągnięte do granic tyrady na tematy wałkowane już w serialu do znudzenia. Grant Gustin dwoi się i troi w raczeniu widzów smutnymi minami, które mają oddać stan psychiczny Barry’ego, zmagającego się z kolejną osobistą tragedią. Niestety aktor momentami ociera się w takich zabiegach o autoparodię, czego scenarzyści wydają się od dłuższego już czasu nie dostrzegać. Allen w żałobie chce rzecz jasna rozprawić się ostatecznie z Zoomem. Na swoje nieszczęście ma wokół siebie zatroskaną rodzinę i przyjaciół, która to niewdzięczna banda postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, Barry’ego umieścić w bezpiecznym miejscu, a sama stanąć do walki ze złowrogim sprinterem. Wybija się tu zwłaszcza Wells, strzelający z broni w stylu wczesnego Johna Rambo. Pal licho, że misterny plan omamienia Zooma jest szyty grubymi nićmi i właściwie nie mamy pojęcia, czemu przygotowany przez Team Flash arsenał tak długo leżał w szafie. Być może dlatego, że potrafi się zacinać, przez co ciamajda-Joe wpada do wyłomu razem z przeciwnikiem. Z biegiem czasu możemy też odnieść wrażenie, że motywy działania Huntera Zolomona zmieniają się właściwie co odcinek – teoria o jego chęci niszczenia kolejnych światów jest tyleż naciągana, co niewiarygodna. Nie ma w Zoomie spójności i choć ta postać broni się ewidentnym popadaniem w obłęd, to jednak równie dobrze taki bieg spraw może zaświadczać o braku pomysłu scenarzystów na konsekwentny rozwój jego historii.
Ostateczny pojedynek Zooma i Barry’ego w żaden sposób nie jest godny miana tytanicznego starcia dwóch szybkonogich bohaterów w trakcie finału sezonu. Ma przecież formę wyścigu, w którym obaj zainteresowani mierzą swoje cojones i doprawdy nie wiadomo, na czym miałoby polegać ewentualne zwycięstwo Flasha. Zamiast morderczej walki mamy tu więc rozpisaną w ekspresowo wybrzmiewającej tonacji sekwencję. Najwidoczniej trudno było twórcom wiarygodnie oddać wygraną Allena, więc w roli podwykonawców zatrudniono jego samego z innej linii czasowej, upiory i Speed Force. Scenariusz finałowego odcinka wydaje się pisany na kolanie. To przypuszczenie potwierdza jeszcze fakt, że tajemniczym osobnikiem w masce okazał się sam Jay Garrick, w dodatku sobowtór papy Barry’ego. Brzmi niewiarygodnie? Cóż – przecież Henry wspominał o panieńskim nazwisku matki i basta. Twórcy serialu wydają się mieć publikę za gromadę idiotów, którzy jak pelikany połkną każdą, najbardziej nawet oderwaną od rzeczywistości opowiastkę. Co więcej, i w walce z Zoomem, i w rozwikływaniu tajemnicy jego więźnia emocji jest jak na lekarstwo. Biorąc pod uwagę wyłącznie poziom akcji – finał sezonu nie dostarcza tutaj ani odrobinę więcej wrażeń niż pierwszy z brzegu, przypadkowy odcinek serii. Jest znacznie gorzej: niepostrzeżenie Flash krok po kroku zamienia się w pozbawioną wiarygodności miejską gawędę, opowieść o nastolatkowych dylematach, które coraz częściej redukują ekranowy czas na rozwijanie zasadniczej osi fabularnej. Serial rozmienia się na drobne lub przynajmniej wykazuje po temu tendencję.
Lenistwo i nieporadność scenarzystów widać w zasadzie na każdym kroku. I tak mrok w duszy oraz oczach Zooma odchodzi w niepamięć, a cała armia jego sojuszników koniec końców została powołana chyba tylko po to, by kraść przechodniom torebki. Jeśli coś w fabule szwankuje, twórcy zaprzęgają do pracy Wellsa lub innego Cisco, który odwołując się do praw fizyki, tłumaczy publice bieg ekranowych zdarzeń. Nie ma tu za grosz logiki: nigdy nie będziemy mogli przewidzieć, czy odpowiedzialni za Flasha są konsekwentni w prowadzeniu historii, czy po prostu zmieniają ją, uwzględniając swoje przypadkowe zachcianki. Co więcej, w trakcie finału po cichu kibicowałem Zoomowi, by jego plan unicestwienia innych światów się powiódł. Spójrzmy prawdzie w oczy – nawet najtęższe umysły mogą pogubić się w zasadach korzystania przez twórców z sobowtórów i rozwoju wypadków na alternatywnych Ziemiach. Pojawia się tu jeszcze taka konstatacja: osobą w masce mógł równie dobrze być ktokolwiek inny, a nie zmieniłoby to ani na jotę wydźwięku całego wątku. Prawdopodobnie twórcom chodziło o uwiarygodnienie zachowania Barry’ego, który jednak zdecydował się uratować własną matkę. Wyszło karkołomnie, czyli jak zawsze ostatnimi czasy.
Spadek formy serialu doskonale wpisuje się w obecną kondycję całego Arrowverse. Tragikomiczne pomysły odpowiedzialnych za przygody Zielonej Strzały wydają się samoistnie replikować w umysłach twórców innych serii uniwersum. Jest źle, skoro już nawet Flash, jeśli nie zaczyna zjadać, to przynajmniej biegać za swoim własnym ogonem. Brakuje tu logiki, witalności, wpuszczenia świeżego powietrza, a upadek Szkarłatnego Sprintera może okazać się najboleśniejszy. Za welonem tajemnicy Zooma przyczaił się jedynie drepczący w miejscu Barry Allen, który z pewnością nie zasłużył na takie potraktowanie. Coraz częściej jego emocjonalne ochy i achy przesłaniają to, czego w serialu szukasz, nie będąc amerykańskim podrostkiem: solidną porcję rozrywki. Jeden z najpiękniejszych komiksów poświęconych Flashowi zatytułowano „Niech nastanie światłość”. Niestety serialowa odsłona jego przygód niepokojąco często zmierza w stronę innej biblijnej maksymy: „marność nad marnościami i wszystko marność”.
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat