„Fortitude”: sezon 1, odcinek 12 (finał) – recenzja
Gatunkowy rollercoaster, który zaserwowali nam twórcy "Fortitude", na pewno nie każdemu przypadł do gustu, ale jednocześnie sprawił, że serial stacji Sky Atlantic to produkcja jedyna w swoim rodzaju, a oderwać od niej wzrok jest bardzo trudno. Finał 1. sezonu tylko to potwierdza.
Gatunkowy rollercoaster, który zaserwowali nam twórcy "Fortitude", na pewno nie każdemu przypadł do gustu, ale jednocześnie sprawił, że serial stacji Sky Atlantic to produkcja jedyna w swoim rodzaju, a oderwać od niej wzrok jest bardzo trudno. Finał 1. sezonu tylko to potwierdza.
„Fortitude” to dziwaczne telewizyjne przedsięwzięcie, które wielu widzów doprowadziło do stanu prawdziwej konsternacji. Na przestrzeni zaledwie 12 odcinków serial ewoluował z kryminału w horror z domieszką thrillera. Ta gatunkowa mieszanka jest dla jednych niesamowitą zaletą, a dla innych wręcz przeciwnie. Wśród zarzutów jest to, że gdzieś zniknął świetny, gęsty klimat, który został zastąpiony scenami dość obrzydliwymi i trudnymi do zaakceptowania zwrotami akcji. Do którego obozu Wy należycie? Ja – mimo że pewne wady tu dostrzegam – jestem zwolennikiem wizji twórców.
Poniżej znajdują się spoilery.
Natura – ona okazała się tutaj głównym czarnym charakterem, a mieszkańców małej arktycznej osady zaatakował pradawny pasożyt, który tak jak wszystko na tej planecie chciał tylko przetrwać. Jeden zamrożony mamut był bodźcem, który sprawił, że bohaterowie pokazali swoje prawdziwe oblicze i ujawnili, dlaczego zaszyli się na krańcu świata. „Fortitude” było więc też intrygującym studium psychologicznym, które kręciło się głównie wokół szeryfa Dana Anderssena (Richard Dormer). Obie te historie toczyły się równolegle, aby zostać w końcówce serii rozwikłane. Oczywiście nie całkowicie, bo do miasteczka wrócimy za rok w 2. sezonie.
I chyba to właśnie jest dla mnie największą wadą serialu – kontynuacja. Byłem przekonany podczas seansu kolejnych odcinków, że to opowieść zamknięta i na 1 serię. Być może za bardzo sugerowałem się częstymi śmierciami bohaterów. Otwarte zakończenie z pewnością daje sporo możliwości, ale to jednak spore ryzyko wiążące się z niemałą obsadową rewolucją i chyba zmianą tonu na stałe na ten bardziej horrorowy. Pierwszą bitwę z zabójczymi osami nasi protagoniści z trudem wygrali, ale to dopiero początek ich problemów. Zagrożone jest nie tylko Fortitude, ale i cywilizacja poza nim. Rozszerzenie świata przedstawionego również jest tu więc jedną z opcji. Ale czy się sprawdzi?
[video-browser playlist="681715" suggest=""]
Pozostałe elementy uznawane przez niektórych za wady dla mnie są jak najbardziej akceptowalne i fabularnie satysfakcjonujące. Rój pasożytniczych insektów? Ja to kupuję. Już bodaj od 2. odcinka podejrzewałem, że coś w tym przeklętym mamucie się czai, na przykład jakiś wirus. Przecież Hildur powiedziała, że nic się w lodzie nie rozkłada i dlatego nikt w Fortitude nie może zostać pochowany. Cały wątek próby pozbycia się Henry’ego na tym bazował. Ostatecznie okazało się, że ofiary miały być inkubatorami dla rozwoju tychże os. Genialne to w swojej prostocie, a także znakomicie ukazane w otoczce kina grozy. Nawet nieco absurdalna scena z dżemem z finału sprawdza się w tym kontekście i świetnie ukazuje wewnętrzną walkę Eleny z tym, co ją opanowało, i żądzą skrzywdzenia Carrie. No i czy to taka szalona koncepcja, że gdzieś pod arktycznym lodem kryje się śmiertelna dla ludzkości choroba?
Trzeba tez wspomnieć o tym nieszczęsnym detektywie Mortonie (Stanley Tucci). Wielu uważało go za głównego bohatera „Fortitude”, ale z czasem można było jednak zobaczyć, że takowym jest Dan, a postać Amerykanina jest tu tylko po to, aby wycisnąć z protagonisty prawdę na temat Billy’ego Pettigrew. Ta okazała się oczywiście bardziej zawiła niż zwyczajne morderstwo. Demony siedzące w Anderssenie zostały odkryte, podobnie jak jego pochodzenie i powód tak ścisłych relacji ze starym Henrym. Tucci miał swoje zadanie do spełnienia i po jego zakończeniu pozbyto się go. Wymagała tego sama opowieść, ale wydaje mi się, że również fakt, iż aktor po prostu nie chciał wiązać się z serialem telewizyjnym na więcej niż 1 sezon. No i przecież Hildur powiedziała, że w wyniku śmierci Mortona Londyn przyśle do miasteczka kogoś innego do posprzątania tego bałaganu. Niewykluczone, że będzie to kolejna znana twarz.
Czytaj również: „Fortitude” – powstanie 2. sezon
Pisałem przy okazji recenzji premierowych odcinków, że „Fortitude” może znaleźć się w gronie najlepszych produkcji tego roku, i po emisji finału zdania nie zmieniłem. Świetna atmosfera, cudownie zdjęcia i naprawdę oryginalnie poprowadzona historia sprawiły, że ja ten świat niemal w całości kupuję i czekam na 2. sezon.
Poznaj recenzenta
Oskar RogalskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat