Frequency: sezon 1, odcinek 3 – recenzja
Miało być tak pięknie, a wyszło jak zawsze. Przestępca z Nightingale okazał się być zupełnie kimś innym, niż dotychczas sądzono. Raimy w dalszym ciągu idzie w zaparte odpychając wszystkich dookoła. Odmawia uczestnictwa w pogrzebie własnej matki, twierdząc że może ją jeszcze uratować.
Miało być tak pięknie, a wyszło jak zawsze. Przestępca z Nightingale okazał się być zupełnie kimś innym, niż dotychczas sądzono. Raimy w dalszym ciągu idzie w zaparte odpychając wszystkich dookoła. Odmawia uczestnictwa w pogrzebie własnej matki, twierdząc że może ją jeszcze uratować.
Ponadczasowa współpraca Franka i Raimy, mimo że nad wyraz emocjonująca, w dalszym ciągu pozostaje bez oczekiwanych efektów. Dotychczasowy podejrzany Thomas Goff okazał się nie tym psychopatą, którego tak uparcie szukali główni bohaterowie. Byłoby to zdecydowanie zbyt proste rozwiązanie, choć trzeba przyznać, że dość ciekawie poprowadzono ten wątek. Zarówno Frank, jak i Raimy odnaleźli Goffa mniej więcej w tym samym czasie. O ile Frank próbował go złapać, by dokonać aresztowania, o tyle Raimy miała nieco mniej szlachetne zamiary.
Właśnie ta sekwencja scen, czyli reakcja bohaterów na potencjalnego mordercę, stanowi dość niekonwencjonalny opis ich charakterów. Frank kreowany jest na dobrego gliniarza, dla którego liczy się przede wszystkim pozytywny efekt jego pracy. Zdecydował się nawet lekko upomnieć córkę. Wytłumaczył jej, że co prawda Goff nie był zabójcą z Nightingale, ale i tak złapali przecież psychopatę, który krzywdził kobiety. Nieco mniej przyjemnie patrzy się na Raimy, która jest na siłę wpychana w schematy dążącego do wendety policjanta i na dobrą sprawę zapomina, kim właściwie jest z zawodu. Dla Raimy liczy się tylko możliwość uratowania matki przed niechybną śmiercią. Targają nią tak silne emocje, że nie tylko uparcie odmawia uczestniczenia w pogrzebie matki, ale była nawet gotowa zabić Goffa byle tylko jej zemście stała się zadość.
Czy było to aż tak satysfakcjonujące dla widza? Właśnie nie. Nie jesteśmy jeszcze aż tak związani z postacią Julie, żeby trzymać kciuki za Raimy i jej dochodzenie. Twórcy nie postarali się, byśmy współodczuwali te same emocje co Raimy w stosunku do matki, wręcz przeciwnie – o wiele łatwiej kibicuje się nam Frankowi, który siłuje się z kolejnymi przeciwnościami, by uratować żonę. Kiedy obserwujemy jego starania jako ojca odbudowującego nadwyrężoną relację z młodą Raimy, bezsprzecznie stoimy po jego stronie, a nie kibicujemy rozhisteryzowanej, dorosłej Raimy czy wiecznie krytykującej go Julie. Pod tym względem serial nieco kuleje.
Niezależnie od tego głównym punktem odcinka była śmierć Goffa, który zdecydował rzucić się pod nadjeżdżający samochód podczas próby ucieczki przed Frankiem. Jak się można spodziewać, skutkowało to całkowitym zniknięciem jego osoby w teraźniejszości Raimy, co zostało pokazane w dość zmyślny sposób. Oczywiście widz był stopniowo na to przygotowywany, jak zwykle zresztą, poprzez paralelne prowadzenie akcji na dwóch liniach czasowych. Ku mojej uciesze zrezygnowano z magicznego hokus-pokus, migających światełek czy innych efekciarskich pomysłów, których można byłoby tutaj oczekiwać. W zamian za to odpowiednio przesuwano kadr kamery, by zaraz potem ukazać puste miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą leżało pobite ciało Goffa. Prosto, sensownie i jak najbardziej przekonująco. Podobny zabieg wykorzystano przy sprawie zaginionej dziewczyny, Mai, którą ostatecznie Frank odnalazł wycieńczoną w lesie. Po kilkukrotnym odświeżaniu strony z informacjami dotyczącymi dochodzenia Mai, ostatecznie jej dane zmieniły się na oczach Raimy. Wcześniejsze informacje zniknęły i zostały zastąpione wiadomościami z rzeczywistości Franka. Jak na telewizyjne science fiction, mogło być zdecydowanie gorzej.
Nie zapomniano oczywiście o standardowej serii niefortunnych zdarzeń, jak np. napotkanie w jednym z pubów jej niedoszłego narzeczonego, który teraz dochodzi do wniosku, że Raimy po prostu go prześladuje. Nieco słabo wychodzi wątek z jej przyjacielem z dzieciństwa, który niby dość znaczący w jej życiu, a w gruncie rzeczy pojawia się sporadycznie, chyba tylko w formie wyrzutów sumienia. Miejmy nadzieję, że i jego postać wniesie coś więcej do przyszłej fabuły.
Jak zwykle po odcinku cisną się na usta tradycyjne pytania. Jeśli mordercą nie był Goff, to kto nim w takim razie jest? Dlaczego fakt ocalenia życia Franka, tak bardzo wpłynął na aktywność mordercy z Nightingale? I dlaczego właściwie Julie jest w to wszystko aż tak zamieszana? Oczywiście, jako pielęgniarka pasuje do profilu mordercy, ale na samym końcu odcinka pokazano nam, że główny antagonista ją śledzi. Jakie jest więc połączenie Julie, Franka i mordercy? Czy jest to znana im wszystkim osoba? I co ważniejsze, skoro znają datę śmierci Julie, może warto by było po prostu odpowiednio się na ten dzień przygotować?
Zapewne dostaniemy odpowiedzi na te pytania w swoim czasie. Miejmy tylko nadzieję, że będą satysfakcjonujące, a przede wszystkim ułożą się w sensowną całość. Bo mimo całej sympatii dla serialu zaczyna pojawiać się coraz więcej luk i małych nieścisłości związanych z efektem motyla. W końcu przecież cokolwiek Frank zrobi inaczej niż było w „normalnym biegu historii”, powinno mieć to wpływ nie tylko na teraźniejszość Raimy, ale również i na nią samą. Poczekajmy i zobaczymy, jak scenarzyści udźwignęli tę część serialu.
Źródło: fot. Liane Hentscher/The CW
Poznaj recenzenta
Paulina WiśniewskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1969, kończy 55 lat