Fundacja: sezon 3, odcinki 3-7 - recenzja
Fundacja z każdym odcinkiem trzeciego sezonu zaskakuje coraz bardziej. Hit science fiction od Apple TV+ przerasta kolejne oczekiwania, rozwija się w nieeksploatowane dotąd strony, daje znanym postaciom nowe, zupełnie inne życie. Jednak nie unika też błędów typowych dla dzisiejszych produkcji.

Uwielbiam serial Fundacja od Apple TV+ z kilku ważnych powodów. Po pierwsze dlatego, że podchodzi do gatunku science fiction zupełnie na poważnie i z poszanowaniem dla słowa „science”. Nie ma w tym wszystkim chodzenia na skróty i popadania w sentymenty. Podróże kosmiczne mają swoje konsekwencje, a kosmos – prawa, którym jego mieszkańcy bezwzględnie podlegają. I jest także coś takiego jak konsekwentny postęp technologiczny. Świat Fundacji nie stoi w miejscu przez kolejne dziesięciolecia. Moment zamknięcia powiek przez Gaal Dornick i otwarcia ich po ponad stu latach musi się od siebie różnić. Otoczenie nie spało razem z bohaterką. Od strony koncepcji Fundacja to twór niemal idealny. To potężna saga o ludziach rozsianych po galaktyce, którzy mają ambicje, uczucia, lęki, marzenia i wiarę. To ostatnie jest szczególnie ważne. Wiara w plan i nieomylność wielkiego Hariego Seldona.
To tyle, jeśli chodzi o ogóły. Fundacja nie zbacza z obranego kursu i jest serialem prawie idealnym. Najpierw coś, co wynosi trzeci sezon ponad poprzednie – absolutnie zniewalająca rola Lee Pace'a. Jego nowa wersja Dnia jest zmęczona imperialnym życiem i chce poczuć się wolna. Mężczyzna zachowuje się i ubiera jak Jeff Lebowski. Z pozoru lekceważący, wiecznie pod wpływem narkotyków, ledwie trzyma się na nogach. To nowe spojrzenie na osobę, którą poznaliśmy w poprzednich sezonach. Taki powiew niesamowitej świeżości i przykład tego, jak dobrze i koherentnie zbudowany jest świat Fundacji. I jak wielka jest ta historia! Jeśli przypomnicie sobie, jak wyglądało to na początku i jak rozrastało się na oczach widzów, docenicie dbałość o szczegóły i mądre planowanie twórców. Dzień to absolutnie najjaśniejszy punkt serii. Jednak obok niego jest także bardzo dobrze napisany i zagrany Zmierzch, który jasno przedstawia swoje obawy i stara się być racjonalnym imperatorem – tym, który spaja rządzone przez siebie państwo. I jest też trzeci element, a więc Świt, starający się za wszelką cenę być wielkim przywódcą. Trzeci sezon stawia na rozwój postaci, więc nie mogło obyć się bez zmian w wątku Demerzel. Jej wybuchy złości, autentyczne łzy psychicznego bólu i rozczarowania, poszukiwanie wewnętrznego spokoju – mimo że jest robotem, jakimś cudem nauczyła się odczuwać jak prawdziwy człowiek.
Od trzeciego odcinka rozwijają się wątki szpiegowskie, a gra spisków nabiera szalonego tempa. Najpierw poznajemy nieco lepiej Muła, który pokazuje odrobinę swojego okrucieństwa w stosunku do młodego potomka Hobera Mallowa. Główny antagonista, którego ma bać się cała galaktyka, jak na razie jest straszny, ale mimo wszystko czegoś mu brakuje. W wizjach Gaale z drugiego sezonu sprawiał wrażenie okrutnego, krwiożerczego i raczej mało subtelnego psychopaty, który wszystko bierze siłą. Tymczasem postać grana przez Piloua Asbaeka to zupełnie inny rodzaj złoczyńcy. Okrutny i bezwzględny, ale także przyziemny. Nie wiadomo jeszcze, czy wyjdzie to serialowi na plus. Na razie Muł przeraża, ale do pełnego mroku dużo mu jeszcze brakuje.
W tych pięciu epizodach widzimy także, że Gaal wreszcie bierze sprawy w swoje ręce. Do tej pory Fundacja musiała radzić sobie całkowicie sama, a nasza główna bohaterka albo spała, albo znajdowała się zbyt daleko od centrum wydarzeń. Teraz jest inaczej i ta zmiana wychodzi Fundacji na dobre. Relacje Dornick z bohaterami to kulminacja tego, co budowano przez dwa poprzednie sezony, a pokaz jej potężnych umiejętności sprawia, że wreszcie można spojrzeć na nią jak na poważnego gracza. I tutaj można dostrzec też pewną prawidłowość, o której od początku wspominał Seldon, a która bardzo przypomina przesłanie zapisane w Królu Edypie. Otóż spojrzenie w przyszłość doprowadza do realizacji tej przyszłości – poszukiwanie przeznaczenia sprowadza je na szukającego.
A jeśli oglądacie Fundację dla jej nieprawdopodobnych widoków, to będziecie mieli co podziwiać. Planeta Haven ze swoim dualnym klimatem zachwyca. Idealna kolorystyka, oryginalne podejście do tematu i dopracowana scenografia – to uczta dla oczu. To samo można powiedzieć o trzewiach Trantora. Dostajemy biedne dzielnice, ulokowane na niskich poziomach. Fundacja staje się w tej kwestii cyberpunkiem najczystszej próby; miesza style i wychodzi z tego wspaniale niejednorodny obraz. Kolejna wielka siła serialu – nie ma dwóch identycznych miejsc ani systemów. Mnogość szczegółów jest błogosławieństwem, ale też, jak się okazuje, przekleństwem.

Przyszedł czas na minusy. Otóż wątków w Fundacji jest tak wiele, że żaden z nich nie otrzymuje wystarczająco czasu. Brakuje szerszego obrazu Nowego Terminusa, lepszej ekspozycji Drugiej Fundacji, a także motywu separatyzmu handlarzy z Mallowami na czele. To, co kiedyś było standardem w zagranicznych produkcjach (czyli zasada "pokaż, a nie opowiadaj"), dziś nie znajduje zastosowania. Zrzut broni dokonany przez imperium dla handlarzy, zaprezentowany na początku sezonu, to jedna skrzynka z pistoletami. Przez większość czasu brakuje galaktycznej skali. Do tego są jeszcze klisze, takie jak Gwiazda Śmierci w wersji rozszerzonej o próbę naukowego wyjaśnienia jej mechanizmów.
W siódmym odcinku następują natomiast dwa wielkie przełomy. Po pierwsze dowiadujemy się, że Fundacja nie jest rajem na ziemi, a jej mieszkańcy wcale nie są tacy dobrzy. Urzędnicy sprawujący pieczę nad planetami to bezwzględni biurokraci wprowadzający w życie najgorsze możliwe rozporządzenia (rodem z komunistycznych Chin). Związana z tym jest okrutna historia Muła. Jego konfrontacja z końca odcinka zwiastuje ciekawe rozstrzygnięcia. W tym epizodzie mamy jeszcze pierwszą w historii serialu poważną naziemną bitwę. I choć nie trwa ona długo, to jest ciekawa dla oka. Mamy też psychodeliczną podróż Dnia, podczas której Lee Pace pokazuje ogrom swoich możliwości. Poznajemy kultystów zapomnianej świątyni, która prawdopodobnie odegra w przyszłości niezwykle ważną rolę.
Pionki są ustawione na szachownicy, a bohaterowie zawierają – jeszcze do niedawna niemożliwe do zawarcia – sojusze. Muł powoli rozpycha się łokciami w galaktyce. Szkoda tylko, że przez te pięć odcinków tak mało dostaliśmy Hariego Seldona, którego plan, delikatnie mówiąc, zaczyna się sypać.
Polecam każdy epizod najnowszego sezonu Fundacji. Kolejne trzy odcinki zapowiadają się niezwykle emocjonująco. Czeka nas coś wielkiego, niezapomnianego – zwieńczenie wydarzeń i obietnica przyszłych, równie ekscytujących momentów. Serial wszedł na jeszcze wyższy poziom.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1980, kończy 45 lat
ur. 1970, kończy 55 lat
ur. 1980, kończy 45 lat
ur. 1978, kończy 47 lat
ur. 1973, kończy 52 lat

