„Galavant”: sezon 1, odcinek 3 i 4 – recenzja
„Galavant” w kolejnych odcinkach udowadnia, że połączenie baśni, musicalu i sitcomu wcale nie jest tak szalone, jak mogłoby się wydawać. „Two Balls” i „Comedy Gold” trzymają poziom dwóch poprzednich odsłon, przynosząc widzom kolejną porcję świetnego humoru i wpadającej w ucho muzyki.
„Galavant” w kolejnych odcinkach udowadnia, że połączenie baśni, musicalu i sitcomu wcale nie jest tak szalone, jak mogłoby się wydawać. „Two Balls” i „Comedy Gold” trzymają poziom dwóch poprzednich odsłon, przynosząc widzom kolejną porcję świetnego humoru i wpadającej w ucho muzyki.
„Galavant” to serial, którego kompozytorem jest Alan Menken - człowiek, który stworzył największe muzyczne hity Disneya. Z każdym kolejnym odcinkiem jego udział w tej produkcji widać bardziej. Nawet jeśli dowcip czasem zawodzi, to strona muzyczna staje się jeszcze lepsza. W 3. odcinku „Galavant” kupuje widza już na starcie. W tym serialu nic nie jest standardowe, nawet otwarcie. Nie ma tu typowego „w poprzednim odcinku”, tutaj musi być ono śpiewane i rymowane. Dzięki temu nietypowy urok serialu udziela się widzowi już na samym początku – chce się podśpiewywać razem z narratorem, nawet jeśli nie zna się słów. A w „Two Balls” i „Comedy Gold” jest ku temu wiele okazji, bo o ile to możliwe, piosenki wykonywane przez bohaterów są nawet bardziej chwytliwe niż poprzednio. Otwierający 4. odcinek utwór „Together” bez wątpienia ma szansę być jednym z tych, które kołaczą się po głowie przez kilka dni i nie chcą odpuścić.
To już przesądzone, król Ryszard zdecydowanie kradnie ten serial. Jest jak Barney Stinson w „Jak poznałem waszą matkę” lub Sheldon Cooper w „Teorii wielkiego podrywu” - bez niego „Galavant” straciłby wiele na swojej zabawności. Timothy Omundson jest w roli Ryszarda z odcinka na odcinek coraz zabawniejszy i stanowczo pozostaje najśmieszniejszą postacią całej produkcji. W swojej nieporadności, infantylności i bezsensownym okrucieństwie jest tak komiczny, że aż chce się go oglądać jeszcze więcej. Jego postać jest tym ciekawsza, że Ryszard nie jest typowym mściwym królem, który gnębi swoich poddanych z premedytacją. Nie, on jest tak dziecinnie głupiutki, że nawet nie widzi zniszczeń, które powoduje wokół siebie. Na każdym kroku demonstruje też swój brak myślenia. Król Ryszard wnioski wysnuwa zawsze po fakcie, kiedy już nic nie da się naprawić. Jest okrutny i bezmyślny, nawet gdy stara się być lepszą osobą. Jego próby rozbawienia zdesperowanych Walencjan i zatrudnianie bębniarzy, którzy potrafią zagrać tylko marsz pogrzebowy, są zdecydowanie najlepszym momentem serialu. Wyjątkiem od reguły jest ciągnącą się niepotrzebnie scena z kopaniem eunucha, która przy innych gagach wypadła dość blado i nieśmiesznie.
[video-browser playlist="651066" suggest=""]
Pomysł na odcinek 3. nie należy do najoryginalniejszych. Giermek, który kłamie, aby wypaść lepiej w oczach swojej rodziny i przyjaciół, zamiana ról między Galavantem i Sidem oraz spowodowane tym obserwacje tego pierwszego na temat samego siebie i swojego postępowania to motywy wykorzystywane już wielokrotnie. Jednak dzięki temu mamy okazję wybrać się do pełnego absurdów rodzinnego miasta Sida i poznać lepiej jego oraz jego rodziców. Co ciekawe, wycieczka do Sidneyland nie tłumaczy, czemu ze wszystkich bohaterów tylko Sid ma brytyjski akcent, daje nam jednak możliwość wysłuchania pieśni pochwalnej na jego cześć („Oh, What a Knight”) i zobaczenia niewielkiego (ale za to śmiesznego) popisu tanecznego Galavanta w „Jackass in a Can”. Oryginalności „Two Balls” broni zakończenie. W typowej bajce kłamiący i udający kogoś, kim nie jest, giermek prawdopodobnie poniósłby srogą karę. Tutaj właściwie nie wiemy, co chłopak na koniec powiedział swoim rodzicom. Być może wszystko uszło mu na sucho.
W odcinku „Comedy Gold” prawdziwym komediowym złotem są piraci. Pokazanie ich w sposób, w jaki nie prezentował ich jeszcze nikt inny, jest właściwie niemożliwe, ale twórcy „Galavanta” starają się jak mogą. Grupa przywiązanych do ziemi, niedbających o swój statek piratów bez morza jest arcyśmieszna. Zwłaszcza gdy króla piratów, granego przez Hugh Bonneville’a, zacznie się porównywać do postaci, w którą wciela się w "Downton Abbey", lub gdy piraci wykonują swoje szanty ”Lords of the Sea”. Połączenie zabawnego tekstu z talentem Bonneville’a tworzy z tego komediowy majstersztyk.
Utwory z 4. odcinka są nawet lepsze niż te z poprzednich. Są chwytliwe i zabawne, pełne śmiesznych tekstów i świetnej choreografii. Jak chociażby wspomniany na początku „Together” - Galavant, Isabella i Sid prezentują w tej piosence, jak świetnie im się razem wiedzie. Wszystko robią razem i w pełnej harmonii. Jednak słodka opowieść o tym, jak dobrze im w swoim towarzystwie, szybko zamienia się w narzekanie na to, jak grają sobie nawzajem na nerwach.
Czytaj również: „Gotham”, „Empire” i „Brooklyn 9-9″ – będą kolejne sezony!
Trochę szkoda, że w „Galavancie” brak różnorodności wśród postaci kobiecych. Zarówno Madalena, jak i Isabella to bardziej wilki w owczej skórze niż damy w opałach. To z jednej strony jest dobre, ponieważ pokazuje, że serial w każdy możliwy sposób łamie konwencję typowej bajki, ale z drugiej strony pozostawia lekki niedosyt, bo czy koniecznie obie bohaterki trzeba było budować według tego samego wzorca? Pewnie tak, skoro zołzowatość Madaleny i dwulicowość Isabelli napędzają fabułę serialu, w myśl przekonania, że za każdą intrygą i każdą wojną między mężczyznami stoi kobieta.
„Galavant” zdecydowanie ma zadatki na bycie świetnym serialem komediowym. Jego niekonwencjonalność daje mu przewagę nad innymi produkcjami tego typu i aż szkoda, że do końca zostały już tylko 4 odcinki. Pozostaje mieć nadzieję, że ABC zamówi 2. sezon.
Poznaj recenzenta
Monika RorógPoznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat