

Historię tę poznałem za sprawą starego wydania TM-Semic (na którym wielu z mojego pokolenia uczyło się komiksu superbohaterskiego ze stajni Marvela oraz DC). Choć było mocno okrojone, uznaję je za jeden z najlepszych komiksowych horrorów, które przyczyniły się solidnie do mojego zainteresowania tą konwencją.
Opowieść o powrocie Lilith, która zbiera swoje rozproszone po świecie dzieci, rozpalała wyobraźnię i wzbudzała najprawdziwszy strach mroczną poetyką! Do dziś kadry z jej wysuwającą się z truchła Lewiatana dłonią, przebijającą gardło badacza, uznaję za jedną z najbardziej oddziałujących na wyobraźnię scen z horroru. A dalej było tylko lepiej (i straszniej). Jej skarlałe potomstwo, cień dawnej potęgi podnosił łeb na komiksowych kartach, znacząc trasę swojego pochodu krwią i pożogą. A naprzeciw stawali bohaterowie co najmniej dwuznaczni, którym daleko do altruistycznej szlachetności. Galeria przeciwników Lilith jest zbieraniną postaci co najmniej dwuznacznych, mocno pogubionych, a co ważniejsze – nietrawionych (może poza samym Ghost Riderem) swoistym, jakkolwiek rozumianym, poczuciem misyjności. Wszystko to okraszone zarówno ponurą desperacją – bo kolejni przeciwnicy Lilith i jej pomiotu nie za bardzo mają wybór, muszą walczyć z nią, muszą się jej przeciwstawić – jak i potężną dawką tajemniczości i mistycyzmu. Sama postać Blaze’a budowana jest na wiadomej genezie, a jego prawdziwa i przyszywana rodzina z wędrownego lunaparku kryje o wiele więcej niż tylko pokraczne dziwolągi.
Całość fabuły to mieszanka wybuchowej, bezustannej akcji i osaczającego bohaterów zagrożenia. A że przy okazji zależą od wyniku tej rozgrywki losy świata i ludzkości…

To z jednej strony klasyczny akcyjniak Marvela z lat 90., w nowym wydaniu zaprezentowany w całej okazałości (bez kilku stron, o czym później), utrzymany w duchu wręcz sztampowej konwencji pojedynku dobra ze złem. Na korzyść tej opowieści przemawia wspomniany wcześniej mrok, osnowa mistycyzmu i okultyzmu oraz śmiałe odwołania do archetypowej wręcz estetyki horroru. To już nie klasyczny Marvel z trykociarzami – choć pojawi się tutaj i Spider-Man i Venom – ale coś nieco innego, mroczniejszego i bardziej ponurego w samym sztafażu świata przedstawionego. Granica pomiędzy światem realnym a drugą stroną, zamieszkałą przez wszelkiej maści demony, jest nad wyraz cienka. Te płaszczyzny co rusz się przenikają, a stawką jest rząd dusz i istnienie ludzkości oraz świata jako takiego. Opowieść gra tutaj przede wszystkim wprawnym wykonaniem, ukazaniem uniwersum Marvela jako miejsca brudnego, obcego, nieprzyjaznego – co może już było, ale co jest wynikiem zacierania się granicy pomiędzy realnym światem a tym demonicznym. To obraz świata, który nie koncentruje się na nauce ani nie opiera na eksperymentach stanowiących fundament powstawania kolejnych struktur, lecz na tym, co kryje się w podziemiach – w domenie potworów i demonicznych istot, którym mogą stawić czoła jedynie… im podobni.
Problemem nowego wydania jest objętość, powodująca niejako rozmycie całej historii. Pierwotne polskie wydanie było bardziej skondensowane, skupione, zwarte fabularnie. Może i serwowało więcej niedopowiedzeń, może nie wyczerpywało tematu każdej z pobocznych postaci, ale piorunowało siłą przekazu i skupieniem na głównym wątku – powrocie Lilith. W wersji pełnej historia ulega niestety rozmyciu. Wrzucono tutaj wiele postaci (tym razem) pobocznych – jak choćby wspomniani Venom czy Spider. Niby bez zaskoczenia, bo to w Marvelu zagrywka typowa – tak samo jak rozczłonkowanie historii oryginalnie zeszytowej i publikacja w różnych, zazębiających się niejako seriach (co ma podbić wzajemnie sprzedaż innych tytułów). To jednak nie zmienia faktu, że wydanie TM-Semic, choć pozornie okrojone, jest bardziej sugestywne, skondensowane i mocniej przemawia do wyobraźni. Lepiej wypada wydanie poprzednie. Stąd ta wspomniana na wstępie trudność w jednoznacznej ocenie. To powalająca historia (w głównym trzonie), ale zabrakło wprawnego redaktora, który przyciąłby to, co trzeba (a to udało się TM-Semicowi np.).
Co do nowej edycji Muchy – warto nadmienić, że wydawca miał chwalebny plan zaserwowania polskiemu odbiorcy albumu kompletnego, zgodnego z wizją i zamiarami pierwotnego wydania. I byłoby super, gdyby nie pewien fakt. Zabrakło czterech stron jednego z zeszytów wydania oryginalnego. Co gorsza, wydawca miał problem z zakomunikowaniem tego odbiorcom. Informacja o tym pojawiała się i znikała z sieci. Shitstrom w komiksowie szybko się rozlał (nihil novi) i ucierpiał na tym wizerunek skądinąd solidnego rynkowego gracza. Rozumiem, że wymiana całości nakładu byłaby olbrzymim kosztem (zwłaszcza przy takiej cegłówce), ale większym problemem (i chyba bardziej szkodzącym wizerunkowi) okazało się ukrywanie / bardzo lakoniczne informowanie o zaistniałym fakcie. Trochę przykre.
Ghost Rider. Świt synów nocy to wspaniała historia (zwłaszcza w starym wydaniu TM-Semic), która zadowoli każdego fana horroru. W wydaniu z Mucha Comics to edytorsko poziom zupełnie inny niż polska edycja z lat 90. (okładka, papier), w oczywisty sposób lepszy, co umożliwia współczesny rynek. I nawet ta łyżka dziegciu w postaci brakujących stron nie powinna odstręczać nikogo od poznania tej historii. Dla miłośników Ghost Ridera to pozycja obowiązkowa. Dla miłośników grozy – zdecydowanie jeden z najlepszych horrorów, jakie ukazały się pod szyldem Marvela.
Poznaj recenzenta
Mariusz Wojteczek
