Glee – 04×11
Jeśli nie ma lepszych pomysłów na pociągnięcie serialu, można dorzucić garść nowych bohaterów. Jeśli i to nie zadziała - zawsze jest jeszcze intryga i nieszczęście. No i bal. Uwaga! Tym razem (żeby było bardziej nieszablonowo) panie proszą panów.
Jeśli nie ma lepszych pomysłów na pociągnięcie serialu, można dorzucić garść nowych bohaterów. Jeśli i to nie zadziała - zawsze jest jeszcze intryga i nieszczęście. No i bal. Uwaga! Tym razem (żeby było bardziej nieszablonowo) panie proszą panów.
Gdybyśmy mieli oprzeć swoją wiedzę o życiu na amerykańskich filmach dla nastolatków to można byłoby pomyśleć, że punktem kulminacyjnym w biografii każdego człowieka jest szkolny bal. Tam zawsze przydarzy się jakiś zwrot akcji, ewentualnie happy end. Glee skończyć się nie chce, ale nowych emocji potrzebuje desperacko. Wątek balu przesunięto ze zwyczajowej wiosny na mroźny początek midseasonu, przez przypadek wpasowując się idealnie w studniówkowe nastroje polskiej młodzieży.
Wszystko, jak zwykle, przez mężczyzn (gdzież byłyby feministki i inne rodzaje kobiet niezależnych, gdyby nie oni?). Panie, z Tiną na czele, żądają balu z zamianą ról. Teraz to mężczyźni będą czekać w niepewności, aż któraś łaskawie ich zaprosi. Marley wygrywa z Kitty wyścig o Jake’a, Brittany zaprasza swojego męża, Tina natomiast dostaje kosza od... Blane’a. W którym, jak się okazuje, jest niesamowicie zakochana (od początku odcinka). Scenarzyści postanowili jednak podbić stawkę i biorąc przykład z mistrzów absurdalnych, miłosnych nieporozumień, czyli twórców Plotkary, rozkochują Blane’a w Samie. W głowie pojawia się tylko jedno pytanie: po co? O ile dobrze pamiętam, Plotkarę żegnaliśmy bez żalu.
[image-browser playlist="595373" suggest=""]
©2013 FOX
Tak więc mamy dwa nieco bezsensownie złamane serca, które wzięły się raczej znikąd. Podobnie jest z (kolejną) metamorfozą Sama. Postać ta była już Justinem Biberem grającym w drużynie futbolowej i ubogim chippendalem, ale oba te epizody zostały już dawno zapomniane, by zrobić miejsce dla Sama jako męża Brittany, lubującego się w teoriach spiskowych oraz zjawiskach paranormalnych (z których najbardziej interesującym jest sama Brittany). Stężenie kuriozum w tej postaci niedługo wprawi w zawstydzenie nawet wyspę z Zagubionych.
Tymczasem w NYADA doczekaliśmy się dokładnie tego, czego można się było spodziewać od samego początku - nowojorskiej wersji “Glee clubu”, do którego wstyd należeć. Trudno w tym akapicie napisać coś bez spoilerowania wydarzeń, które nastąpić muszą - choć odcinków, które będą je opiewać, nie widział jeszcze ani widz, ani recenzent. Życzymy jednak Rachel, aby przypomniała sobie, że sama kiedyś była “odpadem społecznym” i przyłączyła się do “Jabłek Adama” śpiewając uroczy duet z ich liderem. Najlepiej gdzieś tak pod koniec odcinka, w którym Kurt ośmieli się jej się to wytknąć.
[image-browser playlist="595374" suggest=""]
©2013 FOX
Muzycznie też bez rewelacji. Ekipa trochę zawiodła swoją wizją “Baby Got Back” (Sir Mix-a-Lot). Pomysł “No Scrubs” (TLC) w męskim wykonaniu nie wybronił się - może zabrakło fragmentu rapu, który w oryginale wykonywała fenomenalna Lisa “Left Eye” Lopez. Serce, możliwe, że tylko z przyzwyczajenia, podskoczyło nieco przy utworze The Exciters z początku lat 60. - “Tell him”. Postawiono na (dość) klasyczną aranżację, stroje (niemal) z epoki oraz konwencję “a teraz dziewczyny dostają lekkiej głupawki”, co wyszło temu coverowi na dobre.
W historii Glee wiele wątków fabularnych trzymało się przysłowiowej kupy tylko na (równie przysłowiowym) “włosku”, ale zazwyczaj podawane były w zdrowych i łatwych do przełknięcia ilościach. Przełyka się co raz trudniej i nie można się pozbyć wrażenia, że kolejne odcinki serialu robione są na zasadzie, parafrazując, “szkoły i tak obejrzą”.
Poznaj recenzenta
Wiola MyszkowskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat