GLOW: sezon 2 – recenzja
Po roku przerwy powracamy do dziewczyn z ligi Gorgeous Ladies of Wrestling. Jak wypada 2. sezon GLOW? Oceniam przedpremierowo bez spoilerów.
Po roku przerwy powracamy do dziewczyn z ligi Gorgeous Ladies of Wrestling. Jak wypada 2. sezon GLOW? Oceniam przedpremierowo bez spoilerów.
Kiedy w zeszłym roku swoją premierę miał pierwszy sezon serialu GLOW, byłam oczarowana jego oryginalnością. Kolorowe, neonowe stroje, efekty specjalne czy przebojowa ścieżka dźwiękowa stworzyły wspólnie niezwykły klimat lat 80., który bardzo pasował do konwencji serialu. Teraz, gdy produkcja powróciła z nową odsłoną, trudno nie zauważyć, że nie ma już tego efektu świeżości – 2. sezon wciąż jest przyjemny i poprawny, ale brakuje mu tej samej iskry, która oczarowała widzów ostatnim razem.
Od samego początku bieżącego sezonu zostajemy wrzuceni w środek akcji – GLOW ma się wówczas jeszcze dobrze, a dziewczyny planują kolejne widowiskowe pojedynki. Cały etap treningów i przygotowań jest więc właściwie za nami, przez co w 2. serii tak naprawdę mamy niewiele walk na ringu. Akcja w blasku fleszy rusza do przodu dopiero od połowy sezonu – pierwsze odcinki są natomiast nieco przegadane i oferują sceny, które nie wnoszą wiele do całej historii. Główne bohaterki postanawiają wyróżnić swój show na tle innych produkcji telewizyjnych, w związku z czym często obserwujemy je podczas kręcenia czołówki czy klipów reklamowych. Długość aranżowanych przed kamerą występów przytłacza i oglądając je, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że mają na celu nic innego, jak tylko wypełnienie czasu ekranowego.
Główna oś 2. sezonu skupia się na konfliktach – zarówno między głównymi bohaterkami i Sylvią, jak i tych ze sponsorami czy stacją telewizyjną. Każdy kolejny odcinek podkreśla, że sytuacja serialowej ligi GLOW staje się coraz gorsza, w związku z czym bohaterowie usilnie szukają sposobów na podbicie słupków oglądalności. W to wszystko wpleciono kilka wątków osobistych, jak choćby relację Welfare Queen z jej synem. Sceny są znacznie poważniejsze niż w zeszłym sezonie i zdarzają się nawet momenty bardzo emocjonalne. I trochę brakuje mi dobrego humoru i lekkości – w bieżącej odsłonie, nawet gdy ma być śmiesznie, to jakoś trudno wykrzesać z siebie uśmiech. Czuć za to nieco dłużyzny i brak polotu, czego nie można zapisać na plus. Znalazło się tu jednak nawiązanie do aktualnych problemów - twórcy postanowili odwołać się do ostatnich sytuacji z Hollywood i w serialu znalazło się krótkie nawiązanie do molestowania seksualnego w branży filmowej. Nie jest to jednak rzeczywiste podnoszenie tego problemu, a raczej krótka scena, która po kilkuzdaniowej dyskusji przestaje mieć większe znaczenie dla fabuły - inaczej, niż mógł to sugerować zwiastun.
Jeśli chodzi o grono bohaterek, już na początku sygnalizowana jest nam sytuacja wyjściowa – za pomocą krótkiej wymiany zdań przypominamy sobie, jak lodowata atmosfera panuje między Debbie a Ruth, czy też to, jak cyniczny potrafi być Sam Sylvia. Na pierwszy plan wysuwa się jednak tym razem właśnie Debbie, której wątek został rozwinięty w serialu najlepiej – towarzyszymy jej zarówno na ringu jak i poza nim, zbliżając się do bohaterki nieco bardziej. Nie mam nic przeciwko – Betty Gilpin jest świetna w swojej roli, a jej Debbie w ciągu 10 odcinków sezonu bardzo zyskuje na autentyczności. Warto zwrócić uwagę także na jeden nowy nabytek – do obsady dołączyła Shakira Barrera, która gra nową uczestniczkę GLOW, Yolandę. I o ile dziewczyna jest dynamiczna i na każdym kroku pokazuje, jak świetnie potrafi tańczyć, tak naprawdę nie wnosi do serialu świeżej energii. Jej postać wyróżnia się jedynie orientacją seksualną, co również zostało podkreślone już na samym początku.
Pozostałe dziewczyny wciąż pozostają anonimowe. Owszem, każda ma w sezonie swoje pięć minut, jednak jest to dosłownie pięć minut – poza Debbie, Ruth, Justine, Cherry i w nikłym stopniu Tamme, nie wkraczamy w życie prywatne żadnej z nich, w związku z czym trudno tu mówić o jakimś przywiązaniu czy empatii wobec postaci. W wątkach pobocznych dużo czasu poświęcono natomiast relacji Sama Sylvii z jego córką, Justine, czy samemu Bashowi Howardowi, w którego wciela się Chris Lowell. I o ile Howard rzeczywiście prezentuje się nam lepiej niż w poprzedniej odsłonie, o tyle wątek Justine uważam niestety za nużący. Poza reprezentowaniem nastoletniego buntu, dziewczyna tak naprawdę nie wnosi do serialu zupełnie nic. Przypomnijmy także, że nie należy już do GLOW, w związku z czym liczne sceny z jej udziałem to sceny prywatne, które momentami naprawdę się dłużą.
Jeśli chodzi o realizację, serial utrzymuje poziom – w dalszym ciągu mamy tu pełną hitów ścieżkę dźwiękową (choć może i uboższą niż w pierwszym sezonie), natapirowane fryzury, makijaże i neony. Bardzo fajnie wypadają również ujęcia nagrywane przez bohaterów kamerami video, które następnie obserwujemy na ekranie w stylistyce VHS. Wciąż jednak są to zabiegi dobrze znane z pierwszego sezonu i raczej trudno mówić tu o nowatorstwie czy większych zaskoczeniach.
2. sezon GLOW wypada nieco słabiej niż dynamiczna pierwsza odsłona. Widać, że twórcom momentami brakowało pomysłu na pociągnięcie akcji, czego idealnym przykładem jest zupełnie oderwany od fabuły odcinek ósmy. Może i prezentuje się ładnie w kwestii technicznej, jednak tak naprawdę nie ma żadnego związku z bohaterkami czy samą historią. Takich scen niestety jest więcej, w związku z czym całość oceniam niżej niż poprzednią serię. 6.5/10.
Źródło: zdjęcie główne: Netflix
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat