Gotham: sezon 5, odcinek 12 (finał serialu) - recenzja
Data premiery w Polsce: 8 października 2014Po pięciu sezonach przyszedł czas na pożegnanie z Gotham, które na swój sposób starało się opowiedzieć nam historię kształtowania się największych złoczyńców tego miasta oraz powstania Mrocznego Rycerza. Jak wypadł finałowy odcinek serialu? Oceniam.
Po pięciu sezonach przyszedł czas na pożegnanie z Gotham, które na swój sposób starało się opowiedzieć nam historię kształtowania się największych złoczyńców tego miasta oraz powstania Mrocznego Rycerza. Jak wypadł finałowy odcinek serialu? Oceniam.
Ostatni odcinek Gotham zabrał nas nieoczekiwanie dziesięć lat do przodu względem zeszłotygodniowego epizodu, aby spełnić marzenia widzów pragnących zobaczyć w końcu Bruce’a Wayne’a w stroju Batmana. I to był dobry pomysł, aby wyjść naprzeciw oczekiwaniom fanów z okazji finału. Tylko problem w tym, że trudno było odczuć, że rzeczywiście upłynęło tyle czasu ze względu na to, że postacie się nie postarzały, ani znacząco nie zmieniły. Jednym przybyło trochę kilogramów, innym owłosienia nad górną wargą, a pozostali zmienili fryzury (Barbara wygląda doskonale w rudych włosach!). Tylko Selinę zastąpiła starsza aktorka. Na szczęście Lili Simmons poradziła sobie w roli Kobiety-Kot, udanie zastępując Camren Bicondovą. Ale na dobrą sprawę ten odcinek nie różnił się zbyt wiele od tradycyjnych epizodów w tym serialu. Co akurat można ocenić na plus, ponieważ finał nie stracił ani swojego stylu, ani charakterystycznej groteskowości.
Tym, co się najbardziej rzucało w oczy w tym odcinku, był wielki pośpiech. Wynikał z tego, że twórcy postanowili upchać w 40-minutowym czasie antenowym całą akcję, dając wykazać się po raz ostatni w serialu największym jego złoczyńcom. W ten sposób obejrzeliśmy, jak po raz kolejny Oswald i Gordon znaleźli się na przystani, a ten pierwszy mierzył do niego z pistoletu. Taka powtórka z rozrywki miała wzbudzić w widzach nostalgię, ale przez prędkość wydarzeń ten zamiar nie został osiągnięty. Poza tym nie do końca też podobał mi się nowy image Pingwina, który oczywiście fantastycznie upodobnił się do swojego komiksowego odpowiednika. Ale napompowanie Robina Lorda Taylora, aby dodać mu wagi, wyglądało karykaturalnie, jakby włożył pod smoking poduszkę. Twórcy mogli sobie to odpuścić, bo i tak Cobblepot świetnie prezentował się w kapeluszu z monoklem na sztucznym oku. Dodając do tego specyficzne kuśtykanie i zakrzywiony nos w zupełności przypominał… pingwina. Niestety cały efekt został zburzony przez to na siłę pogrubianie postaci.
Swoje pięć minut dostał też Ed, który najpierw szalał w więzieniu, a potem już w pełnym stroju w znaki zapytania sterroryzował nowy wieżowiec Wayne’a. Jednak rozbrajanie bomby przez naszych bohaterów nie trzymało w napięciu, a tylko powodowało zażenowanie. Wystarczyło przeciąć odpowiednie kabelki z pomocą pewnych rąk doktor Lee. Trudno sobie wyobrazić coś bardziej sztampowego. A przecież to był idealny moment, aby połączyć rozbrajanie z postacią Człowieka-Zagadki. Nasi inteligentni bohaterowie poradziliby sobie z kilkoma szybkimi łamigłówkami pod presją, a emocje na pewno by wzrosły do odpowiedniego poziomu. A do tego pożegnanie z tym przestępcą sprawiłoby więcej frajdy.
Z najlepszej strony z tych wszystkich złoczyńców pokazał się Jeremiah. Porwał małą Barbarę i zawiesił ją tuż nad pojemnikiem z chemikaliami, do których wpadł kilka lat wcześniej. I ten powrót w ważne miejsce dla danej postaci zadziałał o wiele lepiej niż w przypadku Pingwina. Do tego Cameron Monaghan dostarczał widzom emocji, dzięki swojej fantastycznej grze. Jego śmiech brzmiał naprawdę obłąkańczo. Poza tym nowy wygląd pana J na początku odcinka nie przekonywał, ale w pełnym makijażu i ubraniu prezentował się świetnie. Szkoda tylko, że oglądaliśmy go na ekranie tak króciutko, ale przynajmniej jego obecność ekranowa była najintensywniejsza. Nie tylko trzymał nas w napięciu, gdy droczył się z Gordonem, że wypuści linę z ręki, ale także szokował, gdy zabił Ecco. Ona też pojawiła się na krótką chwilę, aby przypomnieć nam, że Francesca Root-Dodson wykreowała ciekawą i wyrazistą postać. W każdym razie oni pożegnali się z serialem w zadowalający sposób.
W końcu też zobaczyliśmy w akcji Batmana. Co prawda przez cały odcinek widzieliśmy tylko jego części garderoby, cienie i batarang, ale dzięki temu pojawił się klimat tajemnicy. Zyskał sobie również zaufanie Gordona ostrzegając go o bombach przy ciałach w magazynie. A także dzięki schwytaniu Pingwina i Człowieka-Zagadki i zawieszeniu ich na latarni, co akurat wyglądało bardzo komiksowo i zabawnie. Natomiast najlepiej wypadł najazd kamery na Batmana w końcówce, co doskonale zakończyło odcinek, jak i cały serial. Gordon w końcu nie będzie czuł się osamotniony w obronie mieszkańców Gotham przed szaleńcami.
Warto jeszcze wspomnieć o Selinie, która na początku epizodu wykazała się niezwykłą giętkością i gibkością. Tutaj twórcy się postarali, aby Kobieta-Kot pokazała pazury dosłownie i w przenośni. Kradzież klejnotu wyglądała imponująco. Z kolei scena rozmowy z Brucem, gdzie bohaterka mówiła w przestrzeń, a nie bezpośrednio w twarz, została przez to pozbawiona emocjonalnego wymiaru. Z jednej strony możemy się domyślać, że serial dostał pozwolenie na tylko jedno bezpośrednie ujęcie Batmana, dlatego tak to nakręcono. Z drugiej strony ma to też sens, bo dzięki temu bohaterka nie wie, kim stał się jej przyjaciel. W każdym razie ponowne zjednoczenie się, a zarazem rozstanie tych dwóch postaci też nie rozczarowało.
Jednak finałowy odcinek sezonu zawiódł, przede wszystkim pod względem jakości. Co prawda Gotham nigdy nie było wybitnym serialem, ale gdy scenariusz na to pozwalał to zdarzały się świetne epizody. Były dobrze zbilansowane pod względem tempa wydarzeń i emocji. Tutaj akcja pędziła na złamanie karku, aby zmieścić się w określonym limicie czasu. Również twórcy nie pokusili się o oryginalne rozwiązania względem złoczyńców, tylko powtarzali utarte schematy. Tylko pan J, czyli nowa wersja Jokera, wyróżnił się na tle pozostałych. Szkoda, że po obiecującym początku odcinka już nie zobaczyliśmy Bruce’a w starszym wieku. Za to pojawił się przez moment w stroju Batmana, więc możemy wybaczyć serialowi za to ukrywanie głównego bohatera. Natomiast odcinek finałowy spełnił swoje zadanie, aby godnie pożegnać się z widzami, ale liczyliśmy na trochę więcej.
Choć Gotham od początku nastawione było na specyficzną rozrywkę z luźnym nawiązywaniem do postaci i wątków komiksowych, to w ciągu tych stu odcinków miewał znakomite momenty, jak epizod rozgrywający się w lunaparku. Wiele razy też oglądaliśmy słabe i naiwne historie, które nie ciekawiły i irytowały infantylnością. Natomiast wybroniły się postaci złoczyńców, dzięki charyzmatycznym aktorom. Szczególnie zaimponowali Robin Lord Taylore oraz Cameron Monaghan, którzy przywołali do życia przekonujących Pingwina i Jokera w wielu szalonych wersjach. Oczywiście, co to byłby za serial bez protagonistów i świetnych w tych rolach Bena McKenzie’ego, Donala Logue’a i Seana Pertwee. Młodym aktorom, Davidowi Mazouzowi i Camren Bicondovej, którzy dojrzeli na naszych oczach, też należą się pochwały. Wszyscy stworzyli to niepozbawione wad show, które jednak dostarczyło wielokrotnie niezłą rozrywkę w ciągu tych pięciu lat. Dobrze, że postanowiono zakończyć serial, którego średni piąty sezon pokazał, że zaczynało już brakować na niego pomysłu. Przygoda dobiegła końca, a Mroczny Rycerz ostatecznie stanął na straży Gotham, tak jak to sobie wymarzyliśmy!
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1942, kończy 82 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1974, kończy 50 lat
ur. 1944, kończy 80 lat