Grimm: sezon 5, odcinek 12 – recenzja
Jubileuszowy, setny odcinek Grimm nie zawiódł oczekiwań. Działo się dużo, szybko i na kilku frontach, a co najważniejsze, w końcu rozwikłano najważniejszą tajemnicę serialu, na co czekaliśmy od samego początku.
Jubileuszowy, setny odcinek Grimm nie zawiódł oczekiwań. Działo się dużo, szybko i na kilku frontach, a co najważniejsze, w końcu rozwikłano najważniejszą tajemnicę serialu, na co czekaliśmy od samego początku.
Ostatni tydzień bardzo się dłużył w oczekiwaniu na kontynuację wydarzeń z cliffhangerowej końcówki poprzedniego odcinka. Szybki rozwój wypadków na początku Into the Schwarzwald od razu rozpalił oczekiwania na wielkie emocje. I nie zawiedliśmy się. Wyprawa do Czarnego Lasu zakończyła się sukcesem, bo Nick z Monroe znaleźli skrzynię, w której przechowywano najbardziej pożądany przedmiot w świecie wesenów. Sam pomysł katakumb nie był zbyt oryginalny, ale na pewno przywołał delikatny klimat grozy, tajemniczości i przygody. Dobrze też, że nasi bohaterowie doszli drogą dedukcji do tego, jak i gdzie ukryto „skarb”. Motyw świecących w ciemności czaszek był trochę śmieszny, ale fakt ułożenia ich w literkę G był jak najbardziej uzasadniony i po prostu fajny. Na szczęście twórcy darowali nam dodatkowego poszukiwania dwóch zaginionych kluczy. W końcu żyjemy w XXI wieku - gdyby trzeba było, to pomogłaby nawet zwykła piła do metalu, jak to celnie skomentował Monroe.
Trzeba przyznać, że w Grimm znowu zbudowano niesamowite napięcie podczas otwierania skrzyni już w Portland. Nie zabrakło przy tym magii, bo przecież bez dodatkowego zabezpieczenia, którym tutaj okazała się grimmowska krew, każdy mógłby się swobodnie dostać do środka. Wielka ekscytacja zamieniła się w wielkie zaskoczenie, a może nawet rozczarowanie, że w środku znajdował się tylko… patyk. W Grimmie nie zawsze jest śmiertelnie poważnie i taki element humorystyczny z nutką sarkazmu wyszedł bardzo zabawnie. Poza tym to nie byle jaki kawałek drewna - na pewno ma jakieś niezwykłe pochodzenie, o którym jeszcze nie wiemy. Teoria Rosalee, że może to być fragment drzewa poznania dobra i zła, jest całkiem prawdopodobna. W każdym razie patyk ten ujawnił swoją moc, ratując życie Monroe, który był ranny po ugryzieniu przez wesena w Czarnym Lesie. Trzeba przyznać, że przez chwilę można było naprawdę zadrżeć o los sympatycznego Blutbada, bo jego stan był alarmujący. Emocji w końcówce było co nie miara.
Kiedy Nick z Monroe eksplorowali podziemne tunele, sporo działo się również w Portland. Do akcji pojmania Marwana wkroczyła Eve i tym razem racjonalnie korzystała ze swoich mocy. Niestety plan śledzenia zamachowca przez HW legł w gruzach, kiedy Renard, Hank i Wu próbowali go pojmać. Black Claw jest zawsze o krok przed naszymi bohaterami, ale to dobrze, że sprawiają wiele kłopotów i nie są łatwym przeciwnikiem do pokonania. Jednak ważniejszym wydarzeniem od próby schwytania Marwana była propozycja, którą złożyli kapitanowi. Po śmierci Dixona to Renard miałby kandydować na burmistrza, a Black Claw chce mu pomóc w wygraniu wyborów. Taki obrót spraw raczej nie zaskoczył, ale bardziej ciekawi to, jak rozwinie się sytuacja. Czy kapitan zdradzi naszych przyjaciół, czy może przywdzieje maskę podwójnego agenta? Powinniśmy spodziewać się tej drugiej opcji, ale wcale nie musi się tak zdarzyć.
Z kolei powrócił sygnalizowany już w poprzednich odcinkach wątek Rosalee, do której pisał listy znajomy z przeszłość. Kiedy Tony postanowił „odwiedzić” naszą Fuchsbau, sytuacja stała się bardzo dramatyczna i niepewna, ale właśnie w tym momencie ku przerażeniu Adalind zaczęły powracać jej moce Hexenbiest. Widok wyłamywanych palców nie należał do przyjemnych, mimo że efekty specjalne w tym wypadku nie zachwyciły. W piątym sezonie przywykliśmy do miłego i spokojnego zachowania Adalind, ale z drugiej strony ta postać była zdecydowanie ciekawsza, kiedy była złośliwą Hexenbiest i ciągle coś knuła. Dodawała wtedy pikanterii serialowi. Powrót jej mocy na pewno jeszcze bardziej skomplikuje wydarzenia w Grimmie, a przy okazji związek z Nickiem, co zapowiada się interesująco. Jednak kto wie czy magiczny kawałek drewna nie rozwiąże tego problemu.
Trzeba przyznać, że długo musieliśmy czekać na rozwiązanie zagadki kluczy oraz tego, co zostało ukryte w Czarnym Lesie. Twórcy Grimma skrzętnie sobie wyliczyli, że ten wiekopomny moment nastąpi podczas setnego odcinka. Czemu nie - świętowanie okrągłej liczby epizodów za pomocą bardzo dobrego, dynamicznego odcinka, w którym tyle się dzieje, to znakomity pomysł. Oby tylko nie zapomniano, że pozostała jeszcze druga połowa sezonu, podczas której też chcielibyśmy przeżywać podobne emocje co w Into the Schwarzwald. Skoro początek był podpisany cytatem, że „prologiem przeszłość jest”, pochodzącym ze sztuki pt. Burza Szekspira, to myślę, że nie musimy się martwić o dalszy rozwój akcji. Oby tak dalej!
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat