O ostatnim odcinku Grimm raczej trudno mówić jak o wymarzonym, satysfakcjonującym finale całego serialu. Nie można epizodowi odmówić dynamicznego poprowadzenia akcji, dzięki czemu wciągał od pierwszej do ostatniej minuty. Niestety nagromadzenie tak wielu dramatycznych wydarzeń w tak krótkim czasie, paradoksalnie, nie podniosło poziomu emocji. Główni bohaterowie padali jak muchy, aż trudno było uwierzyć, że serial zakończy się taką masakrą. Nie odczuwało się też tutaj takiego elementu zaskoczenia jak w poprzednim odcinku, kiedy Zerstörer uśmiercił Wu i Hanka. Możemy też obwiniać słabość fabuły, w której istniała furtka do przywrócenia wszystkich do życia za pomocą magicznego patyka albo laski. Mając to w świadomości, trudno było na poważnie podchodzić do śmierci tych postaci. Jednak wydaje się, że za tym brakiem emocji stała przede wszystkim słaba i przerysowana gra aktorów. Tyczy się to każdego poza Jacqueline Toboni wcielającą się w Trubel, która jako jedyna pozostała sobą i nie próbowała niepotrzebnie ubarwiać tragicznych wydarzeń. Odczuwalny pośpiech twórców w The End wpłynął również na klimat odcinka. Tylko chwilami było mrocznie, ale takich momentów było zdecydowanie za mało jak na finał Grimm, który powinien nie tylko emocjonować, ale również angażować widzów poprzez atmosferę grozy. Może to też kwestia kiepskich efektów specjalnych, których nie dało się zignorować. Wszechpotężna laska zamieniająca się w węża to bardzo dobry, przerażający motyw, ale źle sfilmowane sceny i sztuczność efektów burzyły całą dramaturgię. Źle również wyglądało przebijanie rąk Grimma, Wesena i Hexenbiest, ale przynajmniej sam wątek się obronił, aby spróbować pokonać Niszczyciela bardziej konwencjonalną metodą, czyli zastosowaniem trucizny. Z kolei Zerstörer prezentował się dobrze, wzbudzając odrazę i lekki strach, ale również chwilami, kiedy nie świeciły mu się oczy na zielono, widać było, że aktor ma na twarzy maskę. Niby są to mało istotne szczegóły, ale nie da się na wszystko przymknąć oka, co wpływa na niższą ocenę odcinka. Ostateczne starcie między całą rodziną Grimmów a Zerstörerem też nie należało do najbardziej pasjonujących. Oczywiście miło było zobaczyć w akcji ciocię Marie i mamę Nicka, które go wspierały duchowo, ale czy rzeczywiście były aż tak potrzebne w tej walce? Nie dodały dramatyzmu sytuacji, a bardziej odciągały uwagę od kiepskiego montażu, który miał za zadanie ukryć mało efektowną choreografię tego pojedynku. Poza tym Zerstörer stosunkowo łatwo dał się pokonać, jak na tak niezwyciężoną, legendarną istotę, co w rezultacie nie dało widzom pełnej satysfakcji ze zwycięstwa. Tak naprawdę to o wiele ciekawsze było starcie między Nickiem a Trubel. Konflikt między tym, co dyktuje serce, a co rozum, wyzwolił emocje, których wcześniej zabrakło. Zaryzykuję nawet stwierdzeniem, że powrót tej bohaterki nie tylko uratował Nicka, ale też cały odcinek. Można się przyczepiać do wielu mankamentów tego finału, ale na szczęścia sama końcówka okazała się zadowalająca. Chyba każdy fan serialu przewidywał, że Nick przywróci swoich przyjaciół do życia za pomocą magicznego patyka albo laski, a twórcy zaskoczyli zupełnie innym rozwiązaniem. I chwała im za to! Bo dzięki temu ponowne zjednoczenie bohaterów naprawdę radowało i dopiero wtedy można było poczuć pożegnalną atmosferę odcinka. Prawdopodobnie kluczem do zrestartowania wydarzeń był pierścień, który nosiła Adalind, ale nie dano nam tego odczuć w bezpośredni sposób. Cieszy również epilog, gdzie zobaczyliśmy dorosłego Kelly’ego oraz Dianę w nowoczesnej przyczepie z książkami i broniom. Raczej nie możemy liczyć na spin-off Grimma, ale zakończenie z zamykającą się księgą mogło się podobać. Miłym gestem ze strony twórców były też podziękowania w wielu językach, ale niestety bez polskiego akcentu. A szkoda, bo przecież w naszym kraju też mamy sporo fanów tego serialu. Finałowy odcinek Grimm miał swoje plusy, jak i minusy. Obejrzeliśmy wiele zaskakujących wydarzeń, ale nie wciskały one w fotel, tak jak powinny. Mogły też denerwować dziwne zachowania niektórych bohaterów, jak na przykład to, że śmierć Adalind i Renarda nie zrobiła żadnego wrażenia na Dianie. Sam pomysł na zakończenie całej historii był niezły, tylko zawiodła mizerna realizacja. Epizod pozostawił niedosyt i poczucie, że można było go nakręcić znacznie lepiej. Zresztą tak jak cały sezon, który był bardzo nierówny. Twórcy mieli do dyspozycji sporo czasu, aby wyjaśnić szerzej kilka wątków z poprzednich serii, jak choćby motyw z monetami albo chociaż widowiskowo zamknąć temat Black Claw. Tego nie zrobili skupiając się tylko na jak najbardziej logicznym dokończeniu historii. Mimo wszystko będzie nam brakować tego serialu. Tak naprawdę Grimm rozkręcił się po drugim sezonie, kiedy w końcu twórcy zaczęli śmielej wykorzystywać jego fabularny potencjał. To jedna z niewielu produkcji, która po tylu latach emisji nie weszła w fazę przesytu, że nadszedł czas, aby ją zakończyć, póki jeszcze prezentuje dobry poziom. Jasne, że bywały lepsze i gorsze odcinki, ale nie pojawiło się uczucie, że twórcom brakuje pomysłów na nowe wątki czy śledztwa. Serial potrafił nie raz zaskoczyć niespodziewanym zwrotem akcji, a wykorzystanie motywów z baśni braci Grimm, mitologii i innych opowieści zawsze zapewniało wyjątkowy klimat. Ale najbardziej będziemy tęsknić za sympatycznymi bohaterami, którzy tak dzielnie walczyli z Wesenami. Grimm pozostawia po sobie dobre wrażenie i poczucie, że warto było spędzić sześć lat oglądając co tydzień ten wyjątkowy serial, który będziemy na pewno jeszcze długo i ciepło wspominać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj