Doświadczenie Brian Michael Bendis objawia się w Guardians of the Galaxy. Strażnicy Galaktyki #04: Strażnicy w rozsypce tym, że nawet nie musiał specjalnie się wysilać, a i tak napisał naprawdę dobry, naładowany akcją i humorem scenariusz. I ten komiks czyta się z wielką przyjemnością. A wiemy, że scenarzysta się nie nadwerężał, bo ten typ historii, który tu dostaliśmy, znamy z niemalże każdego innego komiksu czy filmu akcji: oto zaczynamy od tego, że naszą drużynę herosów niespodziewanie atakuje potężny wróg, który rozdziela ich i niemalże całkowicie obezwładnia, w efekcie czego Strażnicy nawet nie tyle są na kolanach, co leżą z twarzami wbitymi w ziemię, z ostrzami na gardłach. I to jest punkt wyjścia, a raczej punkt kulminacyjny, dramatyczny – w końcu sam tytuł sugeruje, że Star-Lord i spółka są w tarapatach. Potem z kolei następuje, rzecz jasna, odwet. Klasyka gatunku.
Na tym szkielecie zbudował jednak Bendis historię o tyle ciekawą, że urozmaiconą różnymi dodatkami, jak choćby opowieść o rodzinnej planecie i kulturze Groota, która rzuca nowe światło na tę postać. Tak samo sporo miejsca poświęcone jest Agentowi Venomowi, który dołącza do Strażników na samym początku komiksu, za poleceniem Tony’ego Starka. I co więcej, wiele w Strażnikach w rozsypce sugeruje, że Bendis chce zdradzić nam wiele z tajemnic obcego pasożyta, którego my znamy jako Venoma, bo co rusz jakaś postać czyni aluzję do jego ojczystego świata.
Udało się więc Bendisowi w czwartym tomie Strażników Galaktyki tchnąć w tę serię sporo nowej energii. I to tyle, że na kolejne tomy czeka się z niecierpliwością, bo nowa dynamika w grupie wygląda naprawdę ciekawie, no i chcemy, podobnie jak Agent Venom, dowiedzieć się rzeczy, które dla innych mieszkańców kosmosu najwyraźniej są oczywistością, dla niego zaś kluczem do zrozumienia, skąd wziął się jego pasożyt i czym w zasadzie jest.
Źródło: fot. Egmont
Poznaj recenzenta
Marcin Zwierzchowski