„Gwiazd naszych wina”: Gwiazd filmowych wina – recenzja
Stare, wizygockie porzekadło mówi: "nie sądź książki po jej adaptacji". Sprawdza się ono idealnie w przypadku Gwiazd naszych wina Johna Greena.
Stare, wizygockie porzekadło mówi: "nie sądź książki po jej adaptacji". Sprawdza się ono idealnie w przypadku Gwiazd naszych wina Johna Greena.
Jesteśmy po seansie Gwiazd naszych wina, absolutnego hitu ostatnich tygodni, którym zachwycają się (i opłakują) tłumy. Siedzimy w kinowym fotelu i zastanawiamy się, skąd bierze się ta euforia. Prosty komediodramat, forma narracji, dyplomatycznie rzecz ujmując, "klasyczna", niektórzy stwierdzą, że wręcz pretensjonalna. "Pamiętnik" Sparksa dla nastolatek, więc o co tyle szumu? Jego przyczyny należy szukać nie w kinie, a w księgarniach. Jak się okazuje, historię Hazel o wiele lepiej potrafił opowiedzieć John Green, autor książkowego pierwowzoru.
Bohaterami książki Gwiazd naszych wina są nastolatki chore na ciężkie odmiany raka. Nie jest to jednak typowa "opowieść nowotworowa" o pełnym poświęcenia, heroicznym przezwyciężaniu choroby (nawet bohaterowie Greena wypowiadają się na temat podobnych dzieł z lekką ironią). Autor pokazuje w niej ludzi absolutnie zwykłych: wrażliwą, inteligentną młodzież, która marudzi, wymądrza się i często bez skrupułów korzysta ze swoich "bonusów rakowych". W pierwszym odruchu łatwiej przychodzi śmianie się z nimi w głos i prowadzenie intelektualnej szermierki słownej niż tradycyjne dla tego gatunku literackiego współczucie.
To chyba jedna z niewielu narracji pierwszoosobowych, w których zastosowana punktowo egzaltacja tylko dodaje jej realizmu ("Czasami trafiasz na książkę, która przepełnia cię dziwną, ewangeliczną gorliwością oraz niezachwianą pewnością, że roztrzaskany na kawałki świat nigdy już nie będzie stanowił całości, dopóki wszyscy żyjący ludzie jej nie przeczytają."). Do tego można dodać kilka żenujących uwag głównej bohaterki ("Wyczułam pod skórą mięsień, napięty i imponujący."), cynizm w uroczym wydaniu i cudownie przeintelektualizowane dialogi – taki sposób Green znalazł na oddanie nastoletniej maniery. Wykorzystuje ją bez zbędnego wstydu, bo spójrzmy prawdzie w oczy: wszyscy byliśmy podobni do Hazel, mając lat naście.
Zobacz również: "Dziecko Rosemary" powróciło
Podstawowym atutem Gwiazd naszych wina jest to, że autorowi udało się stworzyć bohaterów, których osobowość jest tak wyrazista, że nie udaje się jej przysłonić przez chorobę. Wcześniej mogliśmy zobaczyć coś podobnego np. w "Seksie w wielkim mieście", gdzie Samantha Jones "nawet z rakiem była zjawiskowa", jak określiła to odtwórczyni tej roli, Kim Cattrall. Nie jest to książka o tym, jak pięknie cierpieć (i absolutnie nie jest to zarzut), ale i tak znajdzie się w niej coś niewymuszenie pięknego i inspirującego.
Do Gwiazd naszych wina w wersji książkowej powinny dać się przekonać trzy grupy osób. W pierwszej kolejności ci, którzy potrzebują odzyskać wiarę w literaturę dla tzw. "starszych nastolatków". Później niech sięgną po nią ci, którzy nie rozumieją zachwytów na Greenem, bo przecież fabuła filmu była tak typowa dla swojego gatunku (choć nieco bardziej rzewna). Do nich niech dołączą ci, którzy po obejrzeniu dzieła Josha Boona chcieliby zrozumieć tytuł. Książka rozwieje wszystkie wątpliwości i zaskoczy Was tym, jak bardzo da się wykastrować literacki pierwowzór z istotnych wątków, przenosząc go na ekran.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicanaEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1990, kończy 35 lat
ur. 1976, kończy 49 lat
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1961, kończy 64 lat
ur. 1977, kończy 48 lat