Oblężenie Mandalore momentami buduje wrażenie, jakbyśmy oglądali kompletnie inny serial niż do tej pory. Przemyślany w najmniejszym detalu, dopracowany, z złowrogimi nawiązaniami do zbliżającej się przyszłości oraz z emocjami, jakie ten serial oferował w najlepszych latach. Cały fantastyczny klimat pojawia się już w pierwszych sekundach, które są znakomitym zerwaniem z radosną konwencją Wojen Klonów - zamiast muzyczki, narratora i przypomnienia mamy groźnie wyglądający tytuł serialu w czerwonym kolorze. To sygnał, że twórcy podeszli na poważnie do finału tej historii.
Osadzenie fabuły równolegle z historią z Zemsty Sithów to strzał w dziesiątkę i już na tym etapie czuję, że twórcy podeszli do tego o wiele lepiej niż Genndy Tartakovsky w starej animacji. Tam serial kończył się wraz z początkiem filmu, tutaj mamy równolegle prowadzone wątki, więc oglądamy Oblężenie Mandalore ze świadomością, co zaraz nastąpi i jakie złe rzeczy czają się za rogiem. To wpływa znacząco na odbiór, poczucie nadciągającej grozy czy nawet dostrzeganie niepokojących detali, które świetnie współgrają z całą fabułą. Choćby ta rozmowa Ahsoki Tano z Obi-Wanem, która mówi widzom, na jakim etapie jesteśmy. Pokazuje, jak Ahsoka doskonale zna Skywalkera i jest świadoma głupoty Rady Jedi. Ich hipokryzja w tym momencie jest wręcz zatrważająca, proszą Ahsokę o rozmowę z Anim po tym, co jej zrobili... Obi-Wan to widzi, ale wie, że jest to konieczne, ale zarazem czuć, że cień grozy zaczyna narastać i genialnie zagęszczać atmosferę Wojen Klonów. Tego typu motywy pokazują Zemstę Sithów i kluczowe wydarzenia Gwiezdnej Sagi z kompletnie innej perspektywy.
Po raz kolejny nie brak efektownej akcji z udziałem żołnierzy. Twórcy znowu pokazują, że jak chcą, potrafią te bitwy w miarę sensownie ukazywać. Walka wojaków Maula z klonami na moście jest efekciarska, nawet emocjonująca i podkreślająca koszty po obu stronach konfliktu. Nie jest to już bezmyślne zabijanie droidów bez strat własnych, jak w większości odcinków - to walka na śmierć i życie, która buduje ważną iluzję. Nawet jeśli dostrzegamy uproszczenia czy drobne głupotki (walka na pieści w środku bitwy?), ale czy to zmienia ogólny wydźwięk realizacji tych scen? One działają, budując warstwę rozrywkową na dobrym poziomie.
Sam Witwer jako Darth Maul jest świetny. Wszyscy widzowie znający serial to doskonale wiedzą. Odcinek kapitalnie wykorzystuje potencjał postaci Maula, który wyrósł na jedną z najciekawszych w uniwersum Gwiezdnych Wojen. Ta mieszanka szaleństwa, z psychiką zabójcy i geniusza zbrodni daje atrakcyjny miks. Maul na tym etapie walczy o władzę dla siebie, ale też o zemstę na Sidiousie za to, że go porzucił jak pionka, który był mu potrzebny do osiągnięcia swojego celu. Plan na Oblężenie Mandalore pokazuje również jego cynizm. Wszystko jest jedynie narzędziem do osiągnięcia celu. W tym aspekcie wiele nie różni się od swojego mistrza, ma po prostu inne cele. Mandalore i jego potencjalna destrukcja to w tym momencie tylko środek do zemsty. Dobrze podkreślone jest to, jak Maul, który stał się bardziej błyskotliwą i inteligentniejszą postacią, niż sam George Lucas mógł marzyć, przewidywał działania Sidiousa. Fakt, że Oblężenie Mandalore to tylko pułapka na Anakina Skywalkera, by zabić potencjalnego ucznia Palpatine pokazuje nową perspektywę na Maula, który łączy wizję Mocy ze swoją wiedzą z przestępczego świata (wiadomo, wici rozesłane po całej galaktyce), aby spróbować pokrzyżować plany byłemu mistrzowi. Takim sposobem finałowa intryga zyskuje drugie dno, pokazując, inną perspektywę na kluczowe dla uniwersum wydarzenia.
Ten moment, gdy Maul i Ahsoka praktycznie zgodzili się na współpracę, by razem pokonać Sidiousa, rozpoczyna wyjątkową scenę. Jako widzowie wiemy, że Maul mówiący o Anakinie i planie Sidiousa, mówi prawdę, ale mamy też świadomość, dlaczego Ahsoka Tano mu nie wierzy. Ten moment doprowadza do kapitalnie zrealizowanego pojedynku na miecze świetlne, który różni się od wszystkiego, co do tej pory widzieliśmy w serialu. Głównie dzięki temu, że po raz pierwszy ruchy Maula nie są wymyślone przez animatorów, a wzięli Raya Parka (aktor grał Maula w części I), by ten nagrał je dla nich. Widać w pełni, że to cały Ray Park i Darth Maul - ten sam dynamiczny styl walki, operowanie podwójnym mieczem i inne aspekty. Pojedynek zaskakująco wyrównany, ale z drugiej strony na tym etapie Ahsoka nie jest już nieopierzoną padawanką, ale doświadczoną wojowniczką, więc zrozumiałe, że dotrzymuje mu kroku. A wszystko wizualnie dopieszczone do perfekcji - ten moment, gdy rozmawiają, a za oknem rozgrywa się bitwa czy wybucha szyba. Ten pojedynek ma w sobie więcej kapitalnego klimatu Gwiezdnych Wojen, niż cokolwiek powstało w ostatnich latach! A jeszcze wisienką na torcie jest perspektywa, że Ahsoka zrozumie, jak to Maul mówił prawdę. Jej reakcja może być jedną z bardziej poruszających rzeczy w tym serialu.
Najlepsze jednak (i muszę to powtórzyć w osobnym akapicie!) jest budowanie atmosfery. Cały czas jest wywoływane dziwne uczucie niepokoju, grozy, nadciągającego zagrożenia, którego wszyscy jesteśmy świadomi. Maul i Ahsoka odegrają jeszcze w tym ważną rolę, ale biorąc pod uwagę, że kolejny odcinek to okres rozkazu 66, zapowiada się jeszcze lepiej. Pozostaje tylko pytanie - do czego może to wszystko doprowadzić? Jednak rozgrywanie historii równolegle z filmem ma też ograniczenia, bo jak pokazać koniec Wojny Klonów i ostatecznie ją zamknąć? Ta zwyczajna kropka nad i będzie kluczem do tego, jak ostatecznie serial może być odbierany.
Oblężenie Mandalore wygląda świetnie, emocjonuje i ekscytuje. Maul kontra Ahsoka podczas bitwy o Mandalore to strzał w dziesiątkę i po raz drugi jeden z najlepszych odcinków serialu Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów. Gdyby każda historia utrzymywała taki poziom, serial byłby zupełnie inaczej oceniany. A do tego kapitalnie związano to z uniwersum poprzez konferencję Maula z przywódcami przestępczych organizacji - był tam Dryden Vos z kinowego Hana Solo, ale też... prawdopodobnie Książę Xizor z Czarnego Słońca - to fantastyczna wiadomość dla fanów.