„Heroes Reborn”: sezon 1, odcinek 3 – recenzja
"Heroes Reborn" cały czas opiera się na podobnym schemacie co poprzednie sezony, wciąż jednak nie sprawia to najlepszego wrażenia.
"Heroes Reborn" cały czas opiera się na podobnym schemacie co poprzednie sezony, wciąż jednak nie sprawia to najlepszego wrażenia.
W gruncie rzeczy żaden z wątków "Heroes Reborn" nie porywa. Wszystko tutaj jest opowiadane w trochę mdłym stylu znanym z ostatnich sezonów "Herosów". Nic nie wywyższa się ponad przeciętność, intryga jest banalna, a niektóre rozwiązania są wręcz absurdalne (zachowanie Molly...). Może jest ciut lepiej niż w bardzo złym ostatnim sezonie poprzedniego serialu, ale mimo wszystko nadal dostajemy opowieść utrzymaną w tym samym stylu. Nie czuć tutaj wyciągnięcia wniosków z błędów, nie ma też ciekawych i oryginalnych pomysłów. Cały trzeci odcinek trąci przeciętnością.
Wbrew pozorom najlepsze wrażenie sprawia wątek osadzony w Tokio, choć i tutaj pojawiają się mieszane odczucia. Z jednej strony mamy fajny klimat i otoczkę, która wciąga i ma w sobie coś, co wyróżnia ją nie tylko na tle całego serialu, ale ogólnie tego, co oferuje nam obecnie telewizja. Z drugiej widzimy walkę w lobby ze strażnikami, która miała być pewnie klimatyczna, a wyszła sztucznie i wręcz żenująco. Wina tutaj aktorki wcielającej się w Miko Otomo, która została wyraźnie wybrana tylko i wyłącznie przez wygląd, gdyż umiejętności nie posiada żadnych. Jej scena walki jest okropna, sztuczna, wolna, absurdalna i aż dziw bierze, że ktoś to wprowadził do finalnego produktu. Każde kopnięcie jest wymuszone i aż bolą oczy na widok tego, jak bardzo jest to wszystko drewniane. Nawet walki w "Arrow" wyglądają lepiej. Mam też problem z samym ukazywaniem japońskich bohaterów, gdyż Kring po raz kolejny idzie w stereotypy, które pasowały, gdy mieliśmy do czynienia z sympatycznym Hiro, ale tym razem są po prostu nieciekawe - tak jakby szedł on na łatwiznę i nie potrafił wymyślić bohaterów będących kimś więcej niż wariacją z mangi czy anime.
[video-browser playlist="752701" suggest=""]
Pozostałe wątki są niestety nieciekawe. Motanie się Noah i jego kompana jest na razie przekombinowane i bezcelowe, a odkrycie przez nich planu tych złych nie porywa. Historia superbohatera wychodzi sztampowo i nawet dość efektowny łomot tejże postaci niewiele tutaj zmienia. Nadal rozczarowuje historia Collinsa, która jest nieprawdopodobnie mdła. Szkoda Zachary'ego Leviego, gdyż wyraźnie nie czuje się on dobrze w tego typu roli. Dopiero sama końcówka daje nadzieję na poprawę. W tych dwóch nie ma niczego, co by napędzało tempo odcinka i sprawiało, że czekamy na daną historię z emocjami. To wszystko jest przeciętne i pozbawione ikry.
W pewnym sensie wyróżnia się wątek Tommy'ego Clarka (Robbie McKay), wokół którego budowana jest sensowna (acz trochę sztampowa) otoczka tajemnicy. Lekko rozczarowuje sama postać, gdyż po McKayu, który w "Once Upon a Time" pokazał się z niezłej strony, można było oczekiwać czegoś więcej. Pod wieloma względami jest zwyczajnie - plus za tajemnicę i kulminację, a jednocześnie minus za oklepane rozwiązanie sceny wypadku (począwszy od samego przewidywalnego motywu, a skończywszy na ukazaniu jej ze środka pojazdu).
Z "Heroes Reborn" jest taki problem, że za nami 3 odcinki, a wszystko trąci przeciętnością. Nie ma w tym serialu żadnego bohatera, historii (nawet odkrycie wynalazku Eriki nie porywa) czy motywu, który nadałby mu unikalności i potrafił przykuć do ekranu. Brakuje iskry z 1. sezonu "Herosów", która sprawiała, że nie dało się od nich oderwać. Tim Kring nie był odpowiedzialny za to, co czyniło początek tego serialu wyjątkowym, i nadal czuć bardzo wyraźnie, że brakuje mu po prostu talentu do opowiadania intrygujących historii.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat