fot. Netflix
14 stycznia 1993 roku w pobliżu niemieckiej wyspy Rugia doszło do ogromnej tragedii – zatonął prom „Jan Heweliusz”. Zginęło wtedy 55 osób, w tym 20 członków załogi i 35 pasażerów. Katastrofę tę postanowili przedstawić na ekranie scenarzysta Kasper Bajon i reżyser Jan Holoubek. Duet wcześniej w widowiskowy sposób opowiedział o wielkiej powodzi we Wrocławiu z 1997 roku.
Heweliusz zaczyna się w momencie, w którym kapitan Andrzej Ułasiewicz (Borys Szyc) nadaje sygnał mayday oraz wydaje załodze i pasażerom rozkaz opuszczenia statku. Tempo jest zawrotne. Widzimy ludzi walczących z całych sił o życie, akcję ratunkową prowadzoną przez znajdujący się w pobliżu statek, a także helikopter, który pomimo sztormu próbuje wyłowić osoby dryfujące w pontonie ratunkowym – z różnym skutkiem. Widz zostaje wrzucony w sam środek akcji. Podobnie jak pasażerowie, nie wie dokładnie, co się wydarzyło. Wie tylko, że prom się wywraca. Tragedię przeżyło dziewięć osób – i to między innymi z ich perspektywy poznajemy wydarzenia poprzedzające katastrofę.
Twórcy już na początku serialu wyraźnie zaznaczają, że to, co oglądamy, jest wyłącznie ich artystyczną interpretacją wydarzeń. Oczywiście Bajon, pisząc scenariusz, rozmawiał z rodzinami załogi – w tym z wdową po kapitanie Ułasiewiczu. Jednak dla potrzeb fabularnych niektóre postaci są fikcyjne. Jednym z takich bohaterów jest Witold Skirmutt, grany przez Konrada Eleryka. Ma on pewne cechy jednego z członków załogi, jednak taka osoba nigdy nie istniała. W serialu pełni on funkcję przewodnika po wydarzeniach na promie – był świadkiem wielu kluczowych sytuacji, a ze strzępów jego wspomnień z odcinka na odcinek dowiadujemy się coraz więcej o tej feralnej nocy.
Miniserial Netflixa łączy w sobie opowieść o ogromnej katastrofie (wątek Skirmutta), dramat ludzi, których dotknęła ta tragedia (wdowy i ich rodziny), a także dramat sądowy (z wątkiem żony kapitana Ułasiewicza na czele). Zwłaszcza finałowe odcinki przenoszą nas na salę sądową, gdzie specjalny zespół powołany przez państwo polskie próbuje ustalić przyczyny nieszczęścia – a w rzeczywistości znaleźć kozła ofiarnego, na którego można zrzucić odpowiedzialność.
Jestem pod ogromnym wrażeniem, jak scenariusz Bajona – mimo ogromnej liczby bohaterów – potrafi każdego z nich znakomicie wykorzystać. Nie traktuje żadnej postaci po macoszemu. Nie ma tu ludzi z przypadku. Każdy jest jak element układanki, która składa się na obraz Heweliusza. Nie ma też zbędnych scen czy wątków mających jedynie wypełnić czas. W ciągu pięciu odcinków otrzymujemy pełen, spójny obraz. Po seansie nie pozostają żadne pytania – wszystko zostało domknięte mocną klamrą.
Holoubek zebrał chyba najmocniejszy skład aktorski, łączący najzdolniejszych aktorów młodszego i starszego pokolenia. Pomimo trudnego materiału każdy z nich unosi go bez większego trudu. Nie ma tu słabego ogniwa – każdy dostarcza pełną emocji kreację, która przykuwa uwagę i zostaje w pamięci. A lista nazwisk jest naprawdę imponująca.
Na największe wyróżnienie, moim zdaniem, zasługuje Konrad Eleryk. W znakomity sposób pokazuje dramat człowieka, który przeżył wielką katastrofę i nie może się z tym pogodzić. Jego bohater żyje z poczuciem, że nie zasłużył na ocalenie – że na pokładzie było wielu, którzy bardziej na to zasługiwali. To uczucie niesprawiedliwości go dręczy. Dodatkowo cała sprawa z szukaniem winnych wśród załogi nie pomaga mu w walce z wyrzutami sumienia.
W pamięci zostaje także kreacja Justyny Wasilewskiej, grającej wdowę po jednym z pasażerów – kierowcy tira. Jej postać symbolizuje rodziny osób, które nie były członkami załogi, a które zostały przez państwo zbagatelizowane. Nikt nie pochylił się nad losem tych ludzi. Pozostawieni sami sobie musieli walczyć o przetrwanie. Bohaterka grana przez Wasilewską nagle zostaje sama z synem i kolejnym dzieckiem w drodze. Nie ma nikogo, kto by jej pomógł – żadnego zakładu pracy, który wypłaciłby odszkodowanie. Na jej przykładzie widać jednak, jak bardzo ta tragedia poruszyła społeczeństwo i jak wielka jest siła współczucia w narodzie.
Jedną z osób, które próbują dociec prawdy o tym, co wydarzyło się na pokładzie „Heweliusza”, jest jego drugi kapitan, Piotr Binter (Michał Żurawski), który nie brał udziału w feralnym rejsie. To swoisty „ostatni sprawiedliwy” – nie daje się wciągnąć w państwową kampanię zrzucania winy na swojego przyjaciela. Nie przyjmuje bezrefleksyjnie absurdów płynących z ministerstwa czy wojska. Stara się, choć często nieudolnie, sprzeciwić temu, co dzieje się na oczach całego narodu.
Nie mieliśmy dotąd w Polsce serialu zrealizowanego z takim rozmachem i budżetem. Oglądając produkcję Holoubka, można odnieść wrażenie, że naprawdę wywrócił prom, by to nagrać. Sceny są zrealizowane z niezwykłym realizmem – widz niemal czuje chłód wody wdzierającej się do kajut i na mostek. To nie jest serial, przy którym sięga się po telefon z nudów – proszę mi wierzyć, ręka nawet nie wędruje w jego kierunku. Pięć odcinków obejrzałem jednym tchem. Chciałem wiedzieć, jaki będzie finał tej historii: na kogo zrzucą winę i czy prawdziwi winni zostaną ukarani. Dawno nie widziałem tak dobrze napisanej, zrealizowanej i zagranej polskiej produkcji.
Heweliusz zostaje w pamięci widza na długo po zakończeniu seansu. To kolejna produkcja Holoubka, która pokazuje, jak bardzo państwo potrafi zawieść swoich obywateli w obliczu tragedii i jak usilnie stara się odsunąć od siebie odpowiedzialność, zrzucając ją na innych, często niewinnych ludzi. Podobnie było w Wielkiej Wodzie czy w produkcji 25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy. Holoubek doskonale wie, jak opowiadać takie historie, przywracając honor i sprawiedliwość rodzinom poszkodowanych. Udowadnia tym samym, że jest jednym z najlepszych reżyserów w naszym kraju. Jestem bardzo ciekaw jego kolejnych dzieł, które właśnie powstają.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiRedaktor naczelny naEKRANIE.pl. Dziennikarz filmowy. Publikował między innymi w: Wprost, Rzeczpospolita, Przekrój, Machina, Maxim, PSX Extreme. Fan twórczości Terry’ego Pratchetta. W wolnym czasie, którego za dużo nie mam, gram na PS4, czytam komiksy ze stajni Marvela i DC, a jak nadarzy się okazja to gram w piłkę. Można go znaleźć na: