Homeland: sezon 8, odcinek 8 - recenzja
Homeland po raz kolejny udowadnia, że nie ma nic wspólnego z przekoloryzowanymi fabularnie opowieściami z pogranicza fikcji i rzeczywistości. Serial obchodzi się ze swoimi bohaterami w sposób brutalny i bezkompromisowy.
Homeland po raz kolejny udowadnia, że nie ma nic wspólnego z przekoloryzowanymi fabularnie opowieściami z pogranicza fikcji i rzeczywistości. Serial obchodzi się ze swoimi bohaterami w sposób brutalny i bezkompromisowy.
Mimo że czuliśmy w kościach, że godziny Haqqaniego i Maxa są policzone, ich śmierć wywołała chyba u większości z nas szok i wielki żal. Oba morderstwa były pokazane w sposób bardzo sugestywny. Ten pierwszy stanął przed plutonem egzekucyjnym. Wyrok został wykonany zupełnie niespodziewanie, więc serial darował nam sentymentalne sceny, podczas których mielibyśmy możliwość przygotować się psychicznie i emocjonalnie na odejście bohatera. Gdy po egzekucji Haqqani wstaje, u widza pojawia się przeświadczenie, że twórcy „przedobrzyli” i rozpędzają się w swojej opowieści, niepotrzebnie zahaczyli o mało wiarygodne motywy. Nic bardziej mylnego. Takie rozwiązanie zostało kilka chwil później uzasadnione fabularnie. Haqqani, dzięki swojej wytrzymałości stał się męczennikiem i symbolem nowej wojny w Afganistanie. Znamienne jest to, że bojownicy ruszający do walki z jego imieniem na ustach, sprzeniewierzają się wszystkiemu, w co wierzył. To nie pierwszy symbol w historii świata, którego znaczenie zostało całkowicie przeinaczone. Więzienny wizerunek Haqqaniego może przywodzić na myśl postać Jezusa z Nazaretu. Przypadek? Możliwe, ale dający do myślenia.
Kolejna śmierć w Homeland zaskakuje jeszcze bardziej, ponieważ Max od wielu sezonów był ulubieńcem widzów. Wielkie brawa dla twórców, za sposób, w jaki przedstawili odejście tego bohatera. Nastąpiło to w najmniej spodziewanym momencie. Czarne chmury wisiały już nad tą postacią od dłuższego czasu, ale kto spodziewał się, że Max zostanie zastrzelony jak bezpańskie zwierzę? Niestety, tak wyglądałoby to w rzeczywistości. Bez długich chwil pełnych nostalgii i rzewnych emocji. Bez pełnych rozgoryczenia pożegnań. Jeden strzał i główny bohater opuszcza ziemski padół. Tak Homeland po raz kolejny ugruntowuje się jako jeden z najbardziej naturalistycznych seriali naszych czasów. Niestety, w omawianym odcinku pojawia się kilka rozwiązań, które nieco nadwyrężają tę realistyczną konwencję.
Po pierwsze, zastanawia łatwość, z jaką prezydent Hayes daje się podejść Johnowi Zabelowi. Wystarcza nagranie telefonem komórkowym, na którym terrorysta przyznaje się do zabójstwa prezydentów USA i Afganistanu, żeby Ameryka zmieniła całkowicie politykę i stanęła na skraju wojny z nuklearnym mocarstwem. Benjamin Hayes jest oczywiście głupcem i tchórzem, ale i tak jego łatwowierność w tym aspekcie zastanawia. Idąc tym tropem, każdy mógł przyznać się do morderstwa. Czy Stany Zjednoczone rzeczywiście podjęłyby radykalne kroki w oparciu o niesprawdzone pogłoski? Prezydent USA ma przecież zawsze przy sobie sztab doradców i konsultantów, nie mówiąc już o specjalistach od PR-u i radzie gabinetowej. Skłóceni Zabel i Wellington jako jedyni konsultanci najpotężniejszego człowieka na świecie, to mało prawdopodobna wizja.
Kolejny motywem, który nie korespondował właściwie z realistycznym charakterem całości, jest moment spotkania Saula i żołnierzy z Carrie. Twórcy musieli tutaj wymyślić zwrot akcji, mający na celu wygenerowanie sytuacji, podczas której Mathison wybierze Gromowa zamiast Berensona. Sekwencja z kajdankami, strzałami i nagłą woltą była nieco naciągana. Potoczyło się to zbyt szybko, a porywcza reakcja Carrie, mimo że do niej podobna, fabularnie nie miała sensu. Bohaterka zna Saula nie od dziś i wielokrotnie mogła na nim polegać. Dodatkowo stopował on impulsywnych marines przed gwałtownymi działaniami. Jewgniej Gromow to były wróg i wielka zagadka. W świetle tego decyzja Carrie jawi się jako olbrzymi błąd. Usprawiedliwieniem takiego rozwiązania byłby pewien rodzaj zaprogramowania Carrie przez rosyjskiego szpiega. Jeśli tak rzeczywiście było, oficer GRU od samego początku perfekcyjnie realizuje swój plan.
Powyższe niedostatki nie są łyżką dziegciu w garncu miodu, a raczej szczegółami, które przypominają nam, że Homeland nie jest medialnym reportażem, a serialem fabularnym. Odcinek, podobnie jak poprzednie epizody, był wyborny i oglądało się go z wielką przyjemnością. Jeśli serialowi uda się utrzymać ten poziom do samego finału, Homeland zakończy się z wielkim impetem.
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat