„Igrzyska śmierci: Kosogłos – Część 1” – recenzja
Data premiery w Polsce: 21 listopada 2014Igrzyska śmierci: Kosogłos - część 1 zapowiadano jako największy hit roku. Czy to się sprawdza? Oceniamy!
Igrzyska śmierci: Kosogłos - część 1 zapowiadano jako największy hit roku. Czy to się sprawdza? Oceniamy!
Igrzyska śmierci: Kosogłos - część 1 ("The Hunger Games: Mockingjay - Part 1") to film, który nie istnieje bez mnóstwa kontekstów. Już sama jego konstrukcja: oto ostatnia część sagi rozbita na dwie części – zupełnie jak w "Harrym Potterze" czy "Zmierzchu". Jedni powiedzą, że to po to, by zarobić więcej, a inni, by godniej i dokładniej opowiedzieć finał historii. Oglądając ten film, trafiłem na kwadranse, gdy zgadzałem się z obiema wersjami. Bo jest dokładniej, acz z drugiej strony "Kosogłos" to nie była powieść objętościowo na miarę finałów tamtych cykli. Ale taki mamy moment w kinie. Przyzwyczailiśmy się do filmowych seriali. Coraz częściej ponad dwugodzinne kinowe widowiska kończą się mocnym cliffhangerem i trzeba czekać kolejny rok na ciąg dalszy. A dmuchanie ekranizacji? Przecież za chwilę do kin wchodzi puenta trylogii opartej na cieniutkim "Hobbicie", a książkowej fabuły na tę ostatnią część zostało może kilkadziesiąt stron.
[video-browser playlist="613703" suggest=""]
Ale nie porównujmy roboty Jacksona z ekranizacją Collins. Tu jest niemal dokładnie z fabułą książki i niestety to tylko uwypukla słabości tej opowieści. Od pierwszej lektury (i pierwszego filmu) byłem fanem tej historii z powodu jej bezkompromisowości. Na poziomie bohaterów tu nie ma ściemniania – to nie są żadne posągi ze spiżu. Katniss i inni mają swoje ograniczenia, uczucia, lęki, bywają impulsywni i podejmują złe decyzje. Są ludzcy i dają sobą manipulować. I to wszystko dalej świetnie widać w tym filmie. To jego najlepsze kawałki. Rzecz w tym, że tym razem (jak w oryginale literackim) akcja dzieje się na dwóch poziomach: poziomie Katniss jako osoby i poziomie Katniss jako symbolu rebelii. I kiedy przechodzimy do poziomu rebelii, nagle widać, jak to wszystko się wali, bowiem o rewolucji ani pani Collins, ani twórcy filmu za dużo nie wiedzą. Widać, że świat Dystryktów jest bzdurną układanką, która sypie się jak domek z kart, jeśli spróbować go pokazać dosłownie. Na każdym poziomie – od technologii po liczbę mieszkańców. Jeśli po prostu oglądamy to jako przypowieść o oddolnym buncie, to może nie przeszkadzać, ale niestety w tej części cyklu twórcy próbują to wszystko uwiarygodnić. Ludzie giną setkami i tysiącami, a my patrzymy na scenografię, na sceny, które w zasadzie równie dobrze mogłyby znaleźć się w naszym Mieście 44, i widzimy, jak Amerykanie nie rozumieją idei rewolty. Potrafią ją punktowo atrakcyjnie pokazać, ale walka z prawdziwym reżimem naprawdę wygląda inaczej. Choć właściwie – to znowu nasze wschodnioeuropejskie doświadczenia; widzowie w Stanach pewnie w ogóle tego nawet nie zauważą.
Czytaj również: Filmowy "Kosogłos" w księgarniach
Ale i tak jestem bardzo ciekaw, jak widzowie przyjmą ten film. Czy zaakceptują zmianę konwencji i w dużej mierze tematu? Czy jeszcze bardziej rozchwiana emocjonalnie Katniss to ktoś, komu da się wciąż kibicować? Czy zaczynanie i kończenie filmu w środku opowieści już tak się przyjęło, że nikogo nie zrazi? Czy zgodnie z przewidywaniami będzie to filmowy hit roku, czy jednak Strażnicy Galaktyki obronią pierwszą pozycję? Jeśli ja miałbym wybierać, wskazałbym chyba jednak na Star-Lorda i jego ekipę.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat