„Imperium”: sezon 1, odcinek 2 – recenzja
Mimo moich wszystkich wcześniejszych obaw twórcy "Imperium" pokazują, że mają pomysł na ten serial i zamierzają go rozwijać. Oby tylko nie zeszli z obranego kursu.
Mimo moich wszystkich wcześniejszych obaw twórcy "Imperium" pokazują, że mają pomysł na ten serial i zamierzają go rozwijać. Oby tylko nie zeszli z obranego kursu.
Nowy odcinek "Imperium" ("Empire") nie tylko pokazuje skutki wcześniejszych działań bohaterów, ale także przedstawia pomału nowe postacie. Robi to wszystko nadal trochę chaotycznie, uderzając nas tysiącem wątków naraz, przez co serial stoi na granicy między wielowątkową fabułą a bałaganem.
Na pewno ucieszy wszystkich to, że synowie Luciousa przestają być po prostu zwykłymi stereotypowymi postaciami; poznajemy ich słabości, ich potrzeby, relacje. Jak na razie najciekawszym związkiem wydaje się ten między Andre i Rhondą – i oby twórcy pokazali ich jak najwięcej, ponieważ to dwie silne postacie, które naprawdę można pokazać z wielu stron, zwłaszcza że nie do końca wiadomo, o co bardziej dba żona Lyona: faktycznie o niego czy o wizję, którą stworzyła. Miejmy jednak nadzieję na to, że zobaczymy również więcej Andre w stosunkach z braćmi i matką. Na razie widzowie mogli poznać braterską więź między Jamalem i Hakeemem, a także ich stosunek do Cookie, ale niewiele możemy powiedzieć o pierworodnym Lyona. I jeśli chodzi o ulubieńca Luciousa, trzeba przyznać, że chłopak zaskakuje – z jednej strony wydaje się być głupim szczeniakiem, który nie myśli, z drugiej potrafi pokazać, że może być lojalny.
I mimo że tym razem każda z postaci mogła liczyć na swoje pięć minut, nadal smuci niechęć Terrence’a Howarda do grania, co wyraźnie widać na początku, gdy pokazano przebłyski z jego starego teledysku – jeśli to miał być kawałek najbardziej znanego hitu rapera, to czemu producenci nie kazali mu tego pokazać? Zamiast zjawiskowo, wyszło komicznie, jakby Howardowi nie chciało się nawet otworzyć ust, by rapować.
[video-browser playlist="651561" suggest=""]
Jednak mimo wszystko muzycznie było bardzo ciekawie, ale w końcu to Timbaland – i przed jego geniuszem trzeba się pochylić. Każda z postaci, nawet ta, która pojawia się na chwilę, ma wyróżniający się kawałek, odpowiadający jej charakterowi i muzycznym upodobaniom – co pokazuje też, że każdy widz znajdzie tu coś dla siebie. Bez problemu można odróżnić, który kawałek jest w stylu Jamala, a który w stylu Hakeema – i to jest świetnym rozwiązaniem. Co więcej, podkład muzyczny jest zawsze dobrany z wyczuciem. Czy tylko ja uśmiechnęłam się ironicznie, gdy w czasie przemowy Luciousa usłyszeliśmy Jamala śpiewającego „Say the Truth”? „Imperium” w wysublimowany sposób pokazuje wagę muzyki w naszym życiu - czy to przez słowa bohaterów, czy przez takie momenty jak ten - i chyba właśnie to odróżnia ten serial od innych. Tu naprawdę czuć miłość do muzyki.
Czytaj również: „Empire” – Terrence Howard odpowiada na zarzuty o napaść
Drugi odcinek „Imperium” zaskoczył, na szczęście tylko pozytywnie. Piosenki w serialu nadal są na wysokim poziomie, aktorsko wszyscy się rozwijają, choć nadal stoją w cieniu Taraji Henson. Pytanie tylko, czy warto wprowadzać nowych bohaterów, jak prawdopodobna dziewczyna Hakeema, zamiast rozwijać tych, których już znamy. Wszystko okaże się w następnym odcinku. Oby jeszcze lepszym niż ten.
Poznaj recenzenta
Anna OlechowskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat