„Impersonalni”: sezon 4, odcinek 14 – recenzja
"Impersonalni" po kilku odcinkach związanych z głównym wątkiem fabularnym wracają do spraw tygodnia. I robią to w świetnym, intrygującym stylu, nawiązując - jak to bywało wcześniej - do kina gatunkowego.
"Impersonalni" po kilku odcinkach związanych z głównym wątkiem fabularnym wracają do spraw tygodnia. I robią to w świetnym, intrygującym stylu, nawiązując - jak to bywało wcześniej - do kina gatunkowego.
Historia, jak już wspomniałem, nawiązuje do kina gatunkowego. Tym razem prawniczego, sądowego. Harold działający cały czas pod przykrywką profesora Whistlera zostaje wezwany na ławnika w sprawie o morderstwo. Sama koncepcja jest ciekawa, a choć w pewnym momencie jego bycie ławnikiem nawiązuje do wątku przewodniego odcinka, to nie ma tego złego. Nie wiem, czy nie lepiej byłoby, gdyby Harolda na chwilę odłączyć od sprawy, a dać się wykazać samemu Johnowi - wtedy Finch byłby jedynie dodatkiem do odcinka, i to mocno wyłączonym z obiegu, ale tak również jest ciekawie. Tym sposobem dostajemy Harolda działającego wewnątrz, chroniącego jednego z ławników, który może paść ofiarą, a Reese próbuje działać z zewnątrz, mając mocno ograniczone pole działania.
Na szczęście nie jest sam, bo twórcy, kiedy nie chcą sięgać po sprawdzone postacie (jak Fusco), zawsze znajdą asa w rękawie. Mają przecież na podorędziu kilku ciekawych bohaterów. Tak też pojawia się dawno niewidziana Zoe, która wnosi pewien powiew świeżości. Chemia pomiędzy nią a Johnem jest niezaprzeczalna i stanowi mocny atut produkcji. Aż szkoda, że tak rzadko się pojawia. Jej postać może nie jest tak silna jak Sameen czy Root, ale za to niezwykle inteligentna i mająca potężne wpływy. Wraz z Johnem potrafią zdziałać cuda.
Dzięki temu jesteśmy świadkami kilku fantastycznych scen. Niektóre zgłębiają charakter postaci i ich motywacje, jak rozmowa Johna z panią psycholog. Inne zaś wprowadzają elementy humorystyczne, jak przygotowywanie Harolda do przejęcia inicjatywy podczas zebrania ławników. Mamy także kilka zwrotów akcji, jak chociażby pomyłka Johna i Zoe, co wprowadza Fincha w konsternację. Scenarzyści dobrze wiedzą, jak podkręcić atmosferę i operować fałszywymi tropami. Udowodnili to już niejednokrotnie i robią to również w recenzowanym odcinku.
Oczywiście można by się czepiać, że aż nadto nawiązują do sprawdzonych schematów kina gatunkowego. Odcinek jak żywy przypomina chociażby "Ławę przysięgłych"; odwołuje się także do "Dwunastu gniewnych ludzi". Jednak jak czerpać, to od najlepszych, a to zawsze twórcom "Impersonalnych" wychodziło. Podobnie było z odcinkiem, w którym Reese znajdował się w samolocie z mordercą, i wieloma innymi. Taka odmiana, w której Harold jest w centrum wydarzeń, będąc jednocześnie odłączonym z właściwej akcji poprzez niemożność korzystania z nowoczesnych technologii (a przynajmniej nie nieustannie), wprowadza potrzebny powiew świeżości. Zresztą co tu kryć, niemal każdy odcinek, w którym Finch ma trochę więcej do zrobienia, jest świetny. Jego powaga, stres, zasady moralne i pewna nieporadność wprowadzają elementy humorystyczne, a to się ceni, szczególnie gdy mamy do czynienia z poważną produkcją, jaką są "Impersonalni".
Bawi szczególnie scena, w której Harold opowiada o maszynie przejmującej kontrolę nad światem. To, co wywołuje uśmiech politowania i zdziwienia na twarzach zebranych, jest w rzeczywistości prawdą, a twórcy tym samym mrugają okiem do widzów, znających realia przedstawionego świata. Iście genialna zagrywka!
Czytaj również: „The Flash”, „Impersonalni” i „Marvel’s Agent Carter” lepiej niż przed tygodniem – wyniki ogladalności
Mimo że czternasty odcinek wraca do sprawdzonego, proceduralnego charakteru, robi to w sposób bezbłędny. Nie jest może odkrywczy, bardzo zaskakujący, ale niezwykle solidny. Są właściwe zwroty akcji, ciekawe wykorzystanie motywu sądowego, a choć akcja dzieje się w zaledwie kilku miejscach i całość sprawia wrażenie bardzo oszczędnego oraz spokojnego, dobrze rozwija relacje między bohaterami. Fusco po raz kolejny udowadnia, że można na niego liczyć, a ratowanie kolejnych numerów jest dla niego najważniejsze. Zadziwia to, jaką ta postać przeszła przemianę - od skorumpowanego gliniarza po pełnoprawnego członka drużyny. Jeśli przyszli scenarzyści serialowi chcą się uczyć fachu, to niech lepiej oglądają "Impersonalnych", jest to bowiem podręcznikowy przykład wykorzystania w odpowiednim czasie wprowadzonych postaci oraz właściwego prowadzenia fabuły zarówno pod względem wątku głównego, jak i typowo proceduralnych odcinków. Świetna rozrywka. Jak zawsze zresztą.
Poznaj recenzenta
Mateusz DykierDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat