„Impersonalni”: sezon 4, odcinek 20 – recenzja
Twórcy serialu "Impersonalni" ("Person of Interest") doskonale zdają sobie sprawę, że nawet ze zwykłego zapychacza są w stanie zrobić ciekawy odcinek. Tym bardziej dziwi zatem, że dosłownie o krok od finału serwują nam epizod taki jak "Terra Incognita".
Twórcy serialu "Impersonalni" ("Person of Interest") doskonale zdają sobie sprawę, że nawet ze zwykłego zapychacza są w stanie zrobić ciekawy odcinek. Tym bardziej dziwi zatem, że dosłownie o krok od finału serwują nam epizod taki jak "Terra Incognita".
Odcinek 20 obejrzałem dwa razy, aby zrozumieć sens jego istnienia, niestety bezskutecznie. Od razu zaznaczam, że całość jest naprawdę niezła - dobrze zrealizowana, trzymająca w napięciu, ale jednocześnie trochę wstawiona na siłę, żerująca na emocjach, wspomnieniach i fakcie, że dużo osób lubiło detektyw Carter.
Jak inaczej wytłumaczyć to, że "Terra Incognita" przedstawia sprawę tygodnia, która sięga jeszcze czasów, kiedy Carter była żółtodziobem? Gdyby było to związane z wątkiem głównym - żaden problem. Niestety nie jest. Zamiast tego dostajemy sentymentalną podróż w głąb świadomości Johna. Nie powiem, twórcy obronną ręką wyszli z trudnego tematu, jakim jest pokazanie zmarłej osoby, czuć tutaj niemal inspirację "Szóstym zmysłem", ale co z tego? Nawet najlepiej zrealizowany odcinek, a przecież "Person of Interest" słyną ze świetnej realizacji, nie zmieni faktu, że jest on najzupełniej w świecie niepotrzebny. Przez chwilę jeszcze miałem nadzieję na posunięcie do przodu jednego z wątków głównych, bo pojawiła się wzmianka o Dominicu i Eliasie, ale scenarzyści szybko wylali na mnie kubeł zimnej wody.
[video-browser playlist="684835" suggest=""]
Tym samym dostajemy mało ciekawą sprawę tygodnia, która nie ma praktycznie nic do zaoferowania, a już po piętnastu minutach wiadomo, kto i dlaczego zabił. Cała reszta to po prostu dialogi pomiędzy Johnem a Carter. Żeby nie zdradzać za dużo, dodam, że zostały one dobrze zrealizowane i są nawet odpowiednio wytłumaczone. Wciąż jednak powraca pytanie wiszące niebezpiecznie w powietrzu - po co? W jakim celu? Nie wiadomo.
Całość ma znamiona mocnego fillera i wygląda na to, że twórcom kończyły się pieniądze, które woleli spożytkować na finał. Ale przecież i bez spektakularnych akcji czy postaci drugoplanowych można było nakręcić ciekawy i wciągający odcinek.
"Terra Incognita" to po prostu najgorszej klasy zapychacz, który nie oferuje niemal nic oprócz sprawnej realizacji. Jasne, wygląda to dobrze, ogląda się przyjemnie, ale po seansie na usta ciśnie się więcej pytań niż odpowiedzi. John nagle zachowuje się zupełnie jak nie on. Nie informuje, dokąd pojechał, szybko urywa rozmowy, jak gdyby scenarzyści na siłę chcieli go postawić w sytuacji, w której musi się znaleźć - tak, aby można było wytłumaczyć obecność Carter na ekranie w ciekawszy i zupełnie inny sposób niż oklepane flashbacki, a cała idea ich rozmowy mogła mieć jakikolwiek sens.
Czytaj również: „Daredevil” to 2. najchętniej piracony serial na świecie
Gdyby tylko był to odcinek w środku sezonu - jasne, nie miałbym nic przeciwko, ale tak drastyczne zwolnienie tempa przed finałem jest niepokojące, szczególnie że nie zdarza się to twórcom pierwszy raz. Właściwie cały czwarty sezon, który miał pokazywać zagrożenie, ściganie bohaterów przez Samarytanina, był tylko ciekawym zamysłem. W praktyce więcej było zapychaczy niż odcinków ciągnących akcję do przodu. Czyżby scenarzystom kończyły się pomysły? Jest to jeden z tych odcinków, które można sobie z czystym sumieniem odpuścić, by zaoszczędzić trochę czasu.
Poznaj recenzenta
Mateusz DykierDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat