Impersonalni: sezon 5, odcinek 11 – recenzja
Impersonalni wkraczają w fazę finałową. Jest dalej dobrze, choć nie tak dynamicznie jak w poprzednich odsłonach. Niemniej było bardzo ciekawie, a co istotne – znów scenarzyści zafundowali nam klamrę, wprowadzając „nieważne numery”, które kiedyś Reese i spółka uratowali.
Impersonalni wkraczają w fazę finałową. Jest dalej dobrze, choć nie tak dynamicznie jak w poprzednich odsłonach. Niemniej było bardzo ciekawie, a co istotne – znów scenarzyści zafundowali nam klamrę, wprowadzając „nieważne numery”, które kiedyś Reese i spółka uratowali.
Nie ma Eliasa i nie ma Root, choć w jej przypadku mamy z nią może kontakt nie fizyczny, ale dźwiękowy. Drużyna po jej śmierci jest ewidentnie rozbita, choć na wspominki i utracone żale nie ma czasu, ponieważ Maszyna zatrudnia Reese'a, Shaw i Fusco do... ratowania prezydenta Stanów Zjednoczonych - głowa jednego z najważniejszych państw świata okazuje się mało istotnym numerem. Wszystko przez chęć wzmocnienia jeszcze bardziej inwigilacji Amerykanów (jakby już nie byli inwigilowani). Finch natomiast po zniknięciu udaje się w samotną podróż do serca Samarytanina, by go zniszczyć. Tyle streszczenia.
Odcinek okazał się nie mniej dobry niż dwa poprzednie, choć tu, być może po raz ostatni, twórcy postawili na tradycyjny, proceduralny charakter. Naturalnie też, tak jak to bywało w poprzednich odcinkach, „sprawa tygodnia” bezpośrednio łączy się z głównym wątkiem i jak stwierdza na końcu odcinka Reese: teraz czeka ich piekielna walka. Cała trójka zdała sobie z tego sprawę już w trakcie wykonywania zadania pod tytułem „uratuj prezydenta”. Misja pewnie by się nie powiodła, gdyby nie przebiegłość Maszyny, która z odsieczą wysłała naszym bohaterom trójkę osób, którym kiedyś uratowano życie. Okazało się, że stworzona przez Fincha sztuczna inteligencja przygotowała swoisty plan awaryjny do walki z Samarytaninem, choć do końca nie wiadomo, czy była to potrzeba chwili, czy Maszyna już wcześniej zwerbowała kolejną drużynę do ratowania numerów. Niby w końcowej rozmowie jest to jasno nakreślone, niemniej stuprocentowej pewności nie ma.
Mocną stroną po raz kolejny okazały się dialogi – mniej Reese'a, Shaw i Fusco, a bardziej Fincha rozmawiającego z Maszyną/Root. Dzieło Harolda ożywiło całą produkcję, dlatego trochę szkoda, że zrobiono to praktycznie tuż przed finałem. Sam Finch w pełni natomiast pokazuje swoją ciemniejszą stronę – zimnego i wyrachowanego człowieka, który ostatecznie nie cofnie się przed niczym, by zniszczyć Samarytanina, a koniec końców pewnie i Maszynę.
Można już otwarcie powiedzieć, że producenci Person of Interest stanęli na wysokości zadania i dają nam sezon niemal marzenie. Choć były zgrzyty i słabsze odcinki, to w ostatecznym rozrachunku piąta seria spełnia oczekiwania. W pełni będzie można to ocenić po samym finale, który albo sprawi, że będziemy za serialem tęsknić, albo spuścimy na niego zasłonę milczenia.
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat