Innego końca nie będzie - recenzja filmu [GDYNIA 2024]
W filmie Innego końca nie będzie Monika Majorek sięgnęła po tematy tabu. Jak rozmawiać o rzeczach, o których się nie rozmawia? I jak się z nimi pogodzić?
W filmie Innego końca nie będzie Monika Majorek sięgnęła po tematy tabu. Jak rozmawiać o rzeczach, o których się nie rozmawia? I jak się z nimi pogodzić?
Pokaz Innego końca nie będzie, na którym byłam, skończył się pociąganiem nosów przynajmniej połowy widzów. Co spowodowało taką reakcję? Proste. Pokazanie czegoś, z czym każdy w pewnym momencie musi się zmierzyć, ale nikt o tym nie lubi mówić. Czegoś, z czym nie potrafimy sobie poradzić. Czegoś, co każdy przeżywa na swój sposób, ale ból czujemy wszyscy. Bo wszyscy stajemy twarzą w twarz z bezsilnością, kiedy odchodzi bliska nam osoba. Zwłaszcza jeśli odchodzi zbyt wcześnie. Film każe nam zmierzyć się z własnymi demonami, które często zamykamy gdzieś w szopie. Liczymy, że tam zostaną na dobre, co jednak nigdy nie wychodzi. Ból tego rodzaju może ukoić tylko czas i szczera rozmowa.
Z początku film sprawia wrażenie dość irytującego. Ola (Maja Pankiewicz) wydaje się słoikową wersją Belli Swan ze Zmierzchu – to żyjąca w swoim świecie, wiecznie niezrozumiana, najpiękniejsza dziewczyna w wiosce. Skupiamy się wtedy na ładnych kadrach, bo co nas to obchodzi? Stawiamy mury, myśląc, że przecież każdy kogoś stracił i nie zatrzymujemy przez to przypadkowych ludzi na ulicy. Dopiero w dalszej części filmu przychodzi refleksja, że my też czasem dostrzegamy znajome oczy na obcych twarzach. Tak naprawdę nie da się do końca odpuścić – nawet wtedy, kiedy nie pamięta się już nawet głosu.
Bardzo dobrze przedstawiona jest relacja między rodzeństwem – Olą, Pipkiem (Sebastian Dela) i Ajką (Klementyna Karnkowska). Ich złości, przekomarzania oraz chęci i niechęci do spędzania wspólnego czasu. Ich nieumiejętność rozmawiania i próby zbierania czegoś, czego nie doświadczyli, odkąd przestali być dzieciakami. To wszystko tworzy rodzinny obraz. Dzięki ich harmonii i podróży po wspomnieniach zaczynamy rozumieć, dlaczego Ola na początku wydawała się tak dysfunkcyjna. W kontaktach z matką (Agata Kulesza) po śmierci ojca (Bartłomiej Topa) żadne z nich nie mogło znaleźć ukojenia, więc każdy na swój sposób zamknął ból w sobie. A to jest przecież dokładnie to, co wszyscy robimy. Czy ucieczka jest dobrą opcją? Absolutnie nie. Film – zarazem traumatyzujący, jak i kojący – w terapeutyczny sposób pokazuje, ile może dać nam szczera rozmowa oraz pożegnanie. Coś, czego tak wiele z nas nie potrafi, bo boi się emocji, które mogą przy tym wypłynąć.
Depresję na ekranie widzimy przeważnie od strony osoby zaburzonej bądź jako wątek poboczny. Tu dostajemy perspektywę osób, które muszą zmierzyć się z jej ostatecznymi konsekwencjami – utratą bliskiej osoby. Temat niezwykle delikatny i trudny, a tak ważny. Postawiono na emocje – złość, ból, smutek, cierpienie. Była to najlepsza decyzja, jaką ktokolwiek mógł podjąć w takiej sytuacji. Załamanie i jego rozwiązanie było rzeczą terapeutyczną. Pokazującą, że da się rozmawiać o wszystkim i że to faktycznie pomaga. Że po prostu warto. Myślę, że środek, na który się zdecydowali, był tak mocny, że zadziałał na osoby po stracie oraz ludzi zmagającymi się z zaburzeniami depresyjnymi. Obudził w nas przemyślenia, których sami moglibyśmy bać się podjąć.
Innego końca nie będzie to film zdecydowanie wart obejrzenia. Po prostu trzeba przyszykować sobie pudełko chusteczek, ciepły kocyk i być może zaplanować coś komfortowego na później, bo ja po seansie musiałam wyjść, pooddychać i to rozchodzić.
Poznaj recenzenta
Talia KurasińskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat