Jaki ojciec, taka córka to komedia z Kristen Bell w roli głównej, która z początkiem sierpnia zadebiutowała na Netflixie. Dowiedzmy się, z czym mamy tu do czynienia i dlaczego jest aż tak źle.
Rachel (
Kristen Bell) to zapracowana panna młoda, spóźniająca się na własny ślub, ponieważ zajęta jest domykaniem jednego z projektów w agencji reklamowej. Harry (
Kelsey Grammer) to jej ojciec, który niespodziewanie pojawia się na ceremonii ślubnej po tym, jak 25 lat temu porzucił swoją rodzinę i od tamtego czasu nie widział córki. Para trafia na siebie ponownie w przykrych okolicznościach. Przyszły małżonek Rachel niespodziewanie zrywa zaślubiny, zmęczony tym, że dla jego wybranki liczy się jedynie praca. Ojciec i córka spotykają się, aby zapić smutki i… lądują na luksusowym statku wycieczkowym zmierzającym prosto na Karaiby. Miesiąc miodowy, zaplanowany dla Rachel i jej ukochanego, przemienia się w podróż z człowiekiem, z którym kobieta nie miała kontaktu przez 25 lat. Para ma trochę czasu, aby poznać się na nowo. Jednak czy obie strony są na to gotowe?
Reżyserką obrazu jest
Lauren Miller. Tak, dobrze kombinujecie – to żona Setha Rogena, który z resztą występuje w tym filmie. Czy to oznacza, że
Jaki ojciec, taka córka to niegrzeczna, ale mądra komedia, pełna pikantnych i niepoprawnie politycznych żartów, charakterystycznych dla gwiazdora
Knocked Up? Nic bardziej mylnego. Recenzowany film nie jest ani mądry, ani pikantny. Nie jest też za bardzo komedią, ponieważ dobrych żartów jest tutaj jak na lekarstwo. Czy zatem produkcja broni się jako dramat obyczajowy poświęcony skomplikowanym relacjom rodzinnym? Tu jest nieco lepiej, choć sposób, w jaki autorka rozprawia się z naprawdę trudnymi sprawami, pozostawia wiele do życzenia. Miller nie zanurza się głęboko w życie Rachel i Harry’ego, bojąc się utracić komediowy potencjał opowieści. Sęk w tym, że film nie działa jako komedia. Dziwne, że taki fachowiec jak Seth Rogen nie dostrzegł miałkości scenariusza napisanego przez żonę i nie pomógł jej wykreować czegoś bardziej atrakcyjnego.
Like Father to jeden z tych filmów, w których obserwujemy, jak bohaterowie spędzają czas, bawiąc się, wycieczkując, tańcząc i śpiewając. Po drodze muszą oczywiście rozwiązać problem, który doprowadzi ich do szczęśliwego zakończenia. W tym przypadku chodzi o problematyczną relację Rachel i Harry’ego. Abstrahując już od kuriozalnego sposobu, w jaki ta dwójka znalazła się na statku, pojednanie między bohaterami jest grubymi nićmi szyte. Owszem, są momenty, podczas których film próbuje chwycić za serce, ale całość potraktowana jest tak powierzchownie, że trudno uwierzyć w rodzące się między nimi głębokie uczucie. Być może zadziałałoby to jak należy, gdyby akcenty komiczne były mocniejsze. Wtedy widz oglądałby całość jako mądrą komedię, nie przywiązując dużej wagi do warstwy dramatycznej. Niestety, ze względu na to, że film jest zupełnie nieśmieszny, oglądający chwyta się opowieści obyczajowej, a to wielka pułapka, prowadząca odbiorców na manowce nudy.
Film ma kilka motywów, które nadają całości charakteru i ratują go przed totalną porażką. Ciekawa jest przeszłość Harry’ego, doprowadzająca go do spotkania z córką. Kilka jego dialogów z córką działa jak należy. W niektórych momentach robi się nawet emocjonalnie. Na dłuższą metę nie funkcjonuje to jednak jak powinno, ze względu na fatalnie napisane postacie i aktorów grających od niechcenia. Wielce utalentowany artysta, Kelsey Grammer, ani przez moment nie wspina się na wyżyny swoich umiejętności. Kristen Bell natomiast gra postać, którą widzieliśmy nie raz i nie dwa w jej wykonaniu. Wisienką na torcie jest tutaj
Seth Rogen, który chyba po raz pierwszy w swojej karierze wciela się w… amanta. Pokazuje się nawet z gołą klatą i pręży muskuły. Dziwna rola, zupełnie bez fabularnego znaczenia. Całe szczęście pojawia się tylko na chwilę i szybko znika z pierwszego planu. Można odnieść wrażenie, że zagrał tylko dlatego, że „żona mu kazała”.
Czarę goryczy dopełniają postaci drugoplanowe, towarzyszące Harry’emu i Rachel podczas podróży. Cóż za zestaw stereotypów nam się trafia. Para gejów, staruszkowie świętujący swoją rocznicę i czarnoskóry, bardzo otyły jegomość, spędzający miesiąc miodowy ze swoją drugą żoną. Ktoś tu wyraźnie nie umie w poprawność polityczną. Każda z par zachowuje się schematycznie do bólu. Homoseksualiści są zniewieściali, Afroamerykanin jest pokazywany w sytuacjach mających ośmieszyć jego figurę, a starszy pan śpiewa przedwojenną arię swojej żonie, aby pokazać, czym jest prawdziwa miłość. Ani Seth Rogen, ani wyżej wymienione postacie nie implikują opowieści humoru. To tylko świadczy o tym, z jak słabym scenariuszem mamy tu do czynienia.
Jaki ojciec, taka córka to obraz podejmujący ważny temat, ale podchodzący do niego w infantylny, wręcz dzieciny sposób. Na filmie będą się dobrze bawić chyba tylko ci, którzy lubią patrzeć na uśmiechniętych ludzi spędzających miło czas, wśród otaczających ich luksusów. Z drugiej strony, trzeba uczciwie zaznaczyć, że przy całej tej trywialności, obraz ma dość optymistyczne przesłanie i szczęśliwe (do bólu) zakończenie. Być może ci, których nie odstrasza tak niefrasobliwa fabuła, odnajdą coś pokrzepiającego we wzruszającym finale. Inni lepiej niech odpuszczą sobie tę produkcję i przeszukają dobrze Netflixa, bo znajduje się tam wiele tytułów w podobnym tonie, podczas których ręka nie układa się sama do epickiego
facepalmu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h