Jeden gniewny Raymond
O Rayu Donovanie po drugim odcinku trudno powiedzieć cokolwiek ponad to, co już zostało powiedziane przy okazji recenzji pilota.
O Rayu Donovanie po drugim odcinku trudno powiedzieć cokolwiek ponad to, co już zostało powiedziane przy okazji recenzji pilota.
Jest w tym serialu coś, co przykuwa do ekranu i nie pozwala odejść mimo niespiesznie prowadzonej akcji oraz wciąż dominującego wrażenia, że tak na dobrą sprawę nie wiadomo, w jakim kierunku podąży fabuła. Może to kwestia całkiem niezłego aktorstwa? Może chodzi o brutalne przedstawianie zwykłej, wulgarnej rzeczywistości, które po prostu dobrze się ogląda, bo w przeciwieństwie do różnych cukierkowych produkcji dla nastolatków zdecydowanie bardziej przypomina szarą normalność? A może o to, że niemal każda scena trzyma w napięciu, bo nigdy nie wiadomo, jakiego jej finału się spodziewać?
"A Mouth is a Mouth" kontynuuje wydarzenia z odcinka pilotowego, a formą niewiele się od niego nie różni. Na pierwszym planie ponownie zdaje się znajdować motyw Mickeya i wpływu, jaki jego powrót do społeczeństwa ma na rodzinę Raya. Ten zaś, wewnętrznie rozdarty i nieprzerwanie wkurzony, ale nadal z pokerową twarzą, rozwiązuje kolejne problemy swoich klientów, stosując typowe dla siebie, niezbyt subtelne (jednak jakże skuteczne) metody. Finał sprawy związanej z transwestytą dodatkowo sugeruje, że jeszcze zobaczymy jego inne twarze.
Gdzieś w tle przewijają się bracia, nieświadome powagi sytuacji i zafascynowane "nowym" dziadkiem dzieci, żona, która chyba, kolokwialnie mówiąc, "nie ogarnia", oraz komicznie wydzierający się Peter Jacobson jako Lee Drexler, ale nie da się ukryć, że na ekranie niepodzielnie rządzą postacie grane przez Schreibera i Voighta. Zachowanie bohaterów świetnie ze sobą kontrastuje (Ray – chłodny i wyrachowany; Mickey – żywiołowy, spontaniczny i do bólu bezpośredni, vide rozmowa o "akceptowalnym pedalstwie" z Conorem), a ich wspólne sceny, choć rzadkie, zawsze dostarczają solidnej dawki emocji, bo za każdym razem nie wiadomo, jak się skończą.
A ewentualnego końca wyczekuję z niecierpliwością, bo magnetyzm największej premiery w historii Showtime podziałał i na mnie. Muszę tylko chyba zmienić dzwonek w telefonie, aby przestać się kręcić w fotelu za każdym razem, kiedy ktoś dzwoni do Raya.
Poznaj recenzenta
Janusz WyczołekDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat