Kajko i Kokosz: sezon 1, odcinek 1-5 – recenzja
Data premiery w Polsce: 28 lutego 2021Długo musieliśmy czekać na ekranizację przygód dzielnych wojów z Mirmiłowa. Czy serial animowany Netflixa spełnia nasze oczekiwania? Przeczytajcie recenzję odcinków serialu Kajko i Kokosz.
Długo musieliśmy czekać na ekranizację przygód dzielnych wojów z Mirmiłowa. Czy serial animowany Netflixa spełnia nasze oczekiwania? Przeczytajcie recenzję odcinków serialu Kajko i Kokosz.
Janusz Christa w 1972 roku stworzył postacie dwóch słowiańskich wojów, którzy dzielnie bronili grodu zwanego Mirmiłowem. Był to chyba jeden z pierwszych komiksów, jaki trafił w moje ręce i od razu przypadł mi do gustu zarówno pod względem kreski, jak i scenariusza. Zawsze zazdrościłem Francuzom, że oni doczekali się pełnometrażowych filmów animowanych z Asterixem, a ja Kajko i Kokosza nawet w postaci serialu nie mogę otrzymać. Choć w 2006 roku byliśmy blisko. W internecie można znaleźć nawet fragment, w którym głosem tytułowych bohaterów przemówili Maciej Stuhr i Cezary Żak. Projekt jednak nie zdobył odpowiednich funduszy, by był kontynuowany i ostało się tylko 15 minut materiału poglądowego. Na otarcie łez dostałem jedynie w 1994 roku grę komputerową typu point-and-click Kajko i Kokosz w krainie borostworów, która jak na tamte lata nie była zła. O licznych kontynuacjach w 3D nie wspomnę, bo nie ma o czym. W 2019 roku rozeszła się wiadomość, że Ego Film wraz Fundacją Kreska im. Janusza Christy przygotują serial animowany. Prace przyśpieszyły, gdy do gry wkroczył Netflix i postanowił włączyć ową produkcję do swojej oferty. Na start dostaliśmy pięć 13-minutowych odcinków: Tajna broń Hegemona, Fujarka Łamignata, Złoty puchar, Zamach na Milusia i Sekret maczugi. Każdy z nich czerpie inspiracje z albumów Christy. Nie ma tu historii oryginalnych napisanych od zera przez jakichś scenarzystów. Niektóre są ekranizacją całego albumu (na przykład odcinek Zamach na milusia), a niektóre biorą jedynie jakiś wątek i obudowują go historią (odcinek Fujarka Łamignata, który jest częścią albumu Szkoła latania). Dzięki temu zabiegowi dostaniemy docelowo 56 odcinków serialu. Tak przynajmniej zakładał pierwotny plan, a czy tak będzie? Zobaczymy.
Kajko i Kokosz są raczej skierowani do osób, które dorastały w latach 80. i miały styczność z twórczością Christy. Serial może być nawet swojego rodzaju mostem pokoleniowym dla rodziców i ich dzieci. Starsi mogą dzięki niemu przedstawić bohaterów swojego dzieciństwa następnej generacji. Kto wie, może zaszczepią w nich miłość do wojów z Mirmiłowa, dzięki czemu młodzież sięgnie po dawne komiksy. Pod tym względem produkcja sprawdza się idealnie. Ma świetnie skonstruowany scenariusz odcinków utrzymujący klimat i poczucie humoru, jakie były zawarte na komiksowych planszach. Czuć w nim ten słowiański klimat. Przez to, że trwają one 13 minut, nie ma w nich dłużyzn. Skondensowano w nich całą akcję i humor. Choć najzagorzalsi fani mogą czuć pewien niedosyt, widząc, jak jeden album jest poszatkowany na kilkanaście niełączących się ze sobą odcinków.
Również dubbingowo animacja prezentuje się bardzo dobrze. Artur Pontek jako Kajko i Michał Piela jako Kokosz są idealni. Świetnie oddają charakter tych kultowych postaci. Strzałem w dziesiątkę było również powierzenie głosu Łamignata Janowi Aleksandrowiczowi-Krasko. Choć niekwestionowaną gwiazdą tego serialu i postacią, która kradnie show za każdym razem, jak tylko pojawia się na ekranie, jest Mirmił przemawiający głosem Jarosława Boberka. Lepiej roli kasztelana nie dało się obsadzić.
Niestety, odbiór psuje strona wizualna. O ile kreska postaci jest bardzo zbliżona do tej mistrza Christy, o tyle animacja mocno kuleje. Obrazki są strasznie płaskie, ruch postaci raczej klatkowy, a nie płynny. Może z 10-15 lat temu by to wystarczało, ale w obecnych czasach od seriali animowanych oczekujemy więcej. Przez ten archaiczny sposób prowadzenia animacji trudno mi się było cieszyć tym, że oglądam serial o bohaterach mojej młodości. Za każdym razem, gdy na ekranie działo się coś dynamicznego, czar pryskał.
Kajko i Kokosz od Netflixa na pewno nie narusza legendy i spokojnie mogę powiedzieć, że to najlepsza rodzima produkcja, jaką ta amerykańska platforma na razie stworzyła. Widać, że budżet nie był wielki i czas też twórców gonił. Ale tragedii nie ma, choć oczekiwania były większe. Wydaje mi się, że sukces ten zawdzięczamy twórcom takim jak Michał „Śledziu” Śledziński czy Tomasz Leśniak, którzy od lat tworzą polskie komiksy, żyją naszą komiksową popkulturą i wiedzą dokładnie, co w historiach Christy jest tak istotne. Nie tylko rozumieją jego poczucie humoru, ale też wiedzą, jak je zaimplementować do serialu. Może właśnie dlatego na odcinkach przez nich wyreżyserowanych bawiłem się najlepiej.
Te raptem pięć odcinków to zaledwie próbka możliwości. Liczę na to, że następne będą jeszcze ciekawsze i że może uda się dopracować animację postaci, by nadać całości trochę większej głębi. Tak czy inaczej, jest to ogromny krok w odpowiednim kierunku dla Netflixa, który takimi produkcjami jak Miłość do kwadratu czy Erotica 2022 nie zdobył wielu nowych fanów na polskim rynku.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat