Killjoys: sezon 4, odcinek 1 i 2 – recenzja
Premiera Killjoys potrafi wybić z rytmu, idąc całkowicie w retrospekcje. I chociaż jest przyjemnie, a fabularnie ma to znaczenie, jednak po finale poprzedniej serii oczekiwania były inne. 2. odcinek to nadrabia.
Premiera Killjoys potrafi wybić z rytmu, idąc całkowicie w retrospekcje. I chociaż jest przyjemnie, a fabularnie ma to znaczenie, jednak po finale poprzedniej serii oczekiwania były inne. 2. odcinek to nadrabia.
Dutch i Aneela weszły do świata zielonej mazi w finale poprzedniej serii, by stawić czoło potężniejszemu od nich czarnemu charakterowi. Taką zapowiedzią kończył się 3. sezon Killjoys. Premiera nie spełnia tych budowanych oczekiwań, przekładając je na późniejsze odcinki. Mamy kilka scen związanych z Dutch i Aneelą, ale nie widzimy, żadnej walki ani tego, jak wygląda czarny charakter, który prawdopodobnie opanowuje Dutch. Cały odcinek skupia się na opowieści ojca o tym, jak Dutch zaprzyjaźniła się z Johnnym i została Killjoyem. Scenarzystka mówi nam w odcinku kilkakrotnie, że to jest ważne dla fabuły, ale trudno na razie to poczuć i zrozumieć. Na ten moment cały odcinek sprawia wrażenie zapychacza, który nie powinien mieć miejsca w premierze sezonu.
To nie zmienia jednak faktu, że cała opowieść o przeszłości Johnny'ego i Dutch jest utrzymana w dobrym stylu tego serialu. Charyzma Hannah John-Kamen to jeden z najlepszych aspektów Killjoys, bo aktorka nadal nadaje charakteru wszystkim wydarzeniom. To dzięki niej cały wątek ma emocje i jest w stanie zaangażować pomimo fabularnej zbyteczności. A wszystko pokazane jest tak, jak trzeba: zabawnie, luźno i z lekkim klimatem. Jednocześnie pozwala lepiej zrozumieć ich przyjaźń, która w kontekście fabularnym obu odcinków nabiera kluczowego znaczenia. Ma to sens i pomimo mieszanych odczuć i oczekiwania czegoś innego, zaliczam na plus.
2. odcinek w pełni skupia się na Delle, Johnnym i D'Avinie po tym, jak rozbili się na planecie po sporym czasie dryfowania w kosmosie. Ta trójka stworzyła przez to dość ciekawą więź, która - biorąc pod uwagę zabawne retrospekcje z tego, jak zabijali czas na pokładzie - nabiera większego znaczenia. Czuć, że teraz ta relacja ma sens i to musi procentować w przyszłości. Oby był na to pomysł.
Istotnym elementem była rana Johnny'ego, którego trzeba było ratować, bo inaczej umarłby przed przybyciem lekarza. Decyzja o tym, by wstrzyknąć mu maź Hullenów, jest zaskakująca i wprowadza coś nowego w tym serialu, bo Aaron Ashmore musiał zerwać ze schematem gry swojej postaci i poszarżować. To kilkakrotnie daje sytuacje dziwne, zabawne i nieobliczalne, jak sam Johnny w trakcie przemiany w Hullena. A końcowe wydarzenia z wsypaniem Delle i porwaniem D'avina jedynie podkreślają, że rozwój wątku może nie być przewidywalny. Dobra decyzja, która świetnie urozmaica zabawę.
W sumie najmniej interesujące jest śledztwo pozostałych bohaterów, którzy chcą dowiedzieć się, co się wydarzyło i gdzie są ich przyjaciele. Wiemy, że Hullenowie na razie są tak jakby zamrożeni, co ma oczywiście związek z wątkiem Aneeli i Dutch, więc to tutaj też stoi obok. Decyzja o wyruszeniu na poszukiwania w takim składzie jest zrozumiała i sensowna. Tak naprawdę tylko jeden motyw razi, czyli prawdopodobne opanowanie wesołego hakera przez morderczą maszynę. Szkoda, bo postać w tym odcinku wiele zyskała na sympatii.
Killjoys ma swój charakter, klimat i formę rozrywki, jaka może satysfakcjonować. Pierwsze dwa odcinki dają to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, więc trudno narzekać. Nadal dostajemy produkcję dobrą na wakacje.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat