Kingdom 4: Return of the Great General - recenzja filmu
Kingdom 4 to kontynuacja hitowej serii japońskiego kina opartego na popularnej mandze. Jaką rozrywkę dostarczają tym razem?
Kingdom 4 to kontynuacja hitowej serii japońskiego kina opartego na popularnej mandze. Jaką rozrywkę dostarczają tym razem?
Kingdom 4 ma dokładnie taką samą strukturę jak trzecia część, więc zarówno zalety, jak i popełnione błędy mogą wydać się nam znajome. Na tym etapie twórca franczyzy wciąż trzyma się konstrukcji serialowej, ponieważ oba filmy przypominają odcinki zmontowane ze sobą w formie pełnometrażowego widowiska. Każdy, kto obejrzał w życiu trochę seriali, powinien odczuć to podczas seansu, ponieważ takie podejście bardzo się wyróżnia i powoduje pewien dysonans poznawczy. Tak jak pierwsze dwie części pod kątem jakości i budowy były rzeczywiście niezłymi filmami kinowymi, tak ostatnie dwie odsłony za bardzo przypominają przedłużone odcinki. To niestety wpływa na rozrywkę. Twórcy zrobili o krok za daleko i zmarnowali potencjał.
Film Kingdom 4 jest za długi. Początek jeszcze jest satysfakcjonujący, ponieważ wychodzi od finału poprzedniej części. Mamy więc brutalne starcie z Hokenem, naczelnikiem armii wrogów, ale potem jest ponad pół godziny dłużyzn, banałów i ckliwości, które nic nie wnoszą. Sceny pożegnania Xina z towarzyszem broni trwają wieczność. Zbyt dużo rzeczy na tym początkowym etapie zwyczajnie się wlecze i nudzi. To sprawdzałoby się jako osobny odcinek serialu, a w filmie jest to niepotrzebny zapychacz. Fabuła skacze z kiepskich, niepotrzebnych scen na kapitalne, klimatyczne i widowiskowe, które ogląda się z emocjami. Dużo skrajności jest w tej produkcji.
Jeśli ktoś dotarł do czwartej części, zaakceptował konwencję Kingdom utrzymującą charakter mangi (i też dobrze odtworzoną w serialu anime). Dlatego na tym etapie wręcz oczekuje się pewnych rzeczy – jak potężny generał walczy z setką żołnierzy, to musi zmasakrować ich jak jakiś potwór. Ta "przesada" nawet nie do końca wynika z japońskiej konwencji, a z samej fabuły, bo jednak historia inspirowana jest kulturą chińską i mitologią (tam też generałowie zawsze są przedstawiani jako wybitni wojownicy, którzy w pojedynkę potrafią rozbić armię). Sceny walki Hokena czy to, jak Ohki rozrzuca żołnierzy, są oczekiwane, potrzebne i odpowiednio widowiskowe. Najjaśniejszym punktem jest jednak walka Ohkiego z Hokenem, która zapewnia satysfakcjonujący poziom widowiska, ale też – ku mojemu zaskoczeniu – sporą dawkę emocji. Motywacje Ohkiego zostały dobrze podkreślone, a to przekłada się na świetną drugą połowę filmu.
Retrospekcje z Kingdom 3 nie porywały (pomimo ich istotności dla fabuły i motywacji króla Eiseia), a te z czwórki są ciut lepsze, bo można poczuć ich wagę. W tym przypadku budują one motywacje Ohkiego i pozwalają zrozumieć, dlaczego podejmuje on takie, a nie inne decyzje. To w odróżnieniu od mdłych scen z trójki zapewnia pożądany efekt i emocje. Jednak wciąż pozostaje wrażenie, że cały aspekt retrospekcji zamyka się w 40 minutach, jakbyśmy oglądali osobny, odcięty od teraźniejszości odcinek.
Zmiana dynamiki i znaczenia postaci w Kingdom 4 powoduje, że nie wszyscy dostają istotny czas ekranowy. Xin, mimo że jest głównym bohaterem, ma tu jedynie swoje pięć minut, a tak jest obserwatorem – takim buforem dla widza, by śledzić to, co ważne. Cieszy fakt, że na początku Karyoten prezentuje się w walce z Hokenem, ale potem doskwiera nam brak tej postaci i jej wybitnych umiejętności. Eisei to zaś praktycznie cameo. Ta zmiana ma plusy i minusy, bo pomimo wielu niedociągnięć (podobnych do tych z trzeciej części) skupienie się na charyzmatycznym Ohkim działa na korzyść produkcji. Jest więcej emocji, lepsze widowisko i ciekawsza fabuła. Nawet związane z nim finałowe decyzje i ostatnia lekcja dla Xina mają wielkie znaczenie. Budują potencjał na ciekawe wątki w kolejnych częściach. Z drugiej strony czuć, że relacje pomiędzy postaciami z poprzednich odsłon nie istnieją, a wszyscy stają się cichymi widzami walki generałów. Brak równowagi powoduje marnowanie szansy na więcej.
Film Kingdom 4 ma swoje problemy, bo jest za długi. Niektóre sceny – zwłaszcza na początku – są niepotrzebnie przeciągnięte. W pewnym momencie jednak wszystko wskakuje na swoje miejsce i dostajemy oczekiwaną rozrywkę. Fabuła trochę się rozmywa, a decyzja o pożegnaniu jednej postaci nie wybrzmiewa tak, jak twórcy tego chcieli. Gdyby nie często wkradająca się nuda, byłoby kapitalnie, a tak jest w porządku. Po seansie zostają bardzo podobne wrażenia do tych po trójce.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicanaEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 2025, kończy 0 lat
ur. 1977, kończy 48 lat
ur. 1950, kończy 75 lat
ur. 1992, kończy 33 lat
ur. 1928, kończy 97 lat