Kingdom Come: Deliverance 2 - recenzja gry
Kingdom Come: Deliverance 2 to kontynuacja RPG od naszych południowych sąsiadów. Czy udana? Oceniam to dla Was.
Kingdom Come: Deliverance 2 to kontynuacja RPG od naszych południowych sąsiadów. Czy udana? Oceniam to dla Was.
Recenzowanie takich tytułów jak Kingdom Come: Deliverance 2 nie jest proste ze względu na jeden element, a mianowicie skalę. To ten typ gry, gdzie możemy kompletnie zignorować główny wątek fabularny i wsiąknąć na dziesiątki, jeśli nie setki godzin w historie, jakie ma nam do opowiedzenia otaczający świat. Nie zrozumcie mnie źle — absolutnie na to nie narzekam, raczej zwracam uwagę na fakt, że ze względu na choćby to, jaką ścieżką podążycie czy wybory, jakie podejmiecie po drodze, Wasze doświadczenie z tym tytułem może być zupełnie inne od mojego. Nie lepsze, nie gorsze, a po prostu odmienne. Oczywiście twórcy zadbali o równowagę i o to, żeby nie było jednego słusznego sposobu na ukończenie tego tytułu, niemniej należy pamiętać, że każda decyzja ma swoje konsekwencje, także ta podjęta przy tworzeniu postaci.
A skoro już przy tym jesteśmy, Kingdom Come: Deliverance 2 stanowi bezpośrednią kontynuację, w której znów ponownie wcielimy się w Henryka ze Skalicy. Nie lękajcie się jednak, jeśli nie graliście w poprzednią część, bo twórcy bardzo dobrze rozwiązali kwestię wprowadzenia nowych graczy w fabułę. Nikt nie poczuje się wrzucony na głęboką wodę, bez pojęcia, o co właściwie chodzi. Grających w jedynkę może nieco zasmucić fakt, że nie ma możliwości zaimportowania zapisu gry i postaci, ale jest to zrozumiałe, przecież kończąc grę Henryk był już dość potężny i zaburzyłoby to balans rozgrywki. Nie zaczynamy natomiast zupełnie od zera. Odpowiadając na serię pytań rozciągniętych przez samouczek, nie tylko ustalimy styl gry (rycerz, wysłannik, zwiadowca), ale także wskażemy naszą ulubioną broń i nieco nakreślimy wybory fabularne z pierwszej części. Wszystko to składa się na cechy i umiejętności, z jakimi zaczniemy rozgrywkę. Prolog służy też nauczeniu nas niektórych mechanik, jak walka, skradanie się, przekonywanie do swoich racji w rozmowie, czy też jedna z odmian gry w kości.
Koniec prologu porównałbym natomiast z nauką pływania poprzez wyrzucenie z łódki na środku jeziora z okrzykiem "Radź se młody!". Gra momentalnie przestaje trzymać nas za rączkę. Jasne, mamy zadanie do wykonania, ale i ogromny świat tętniący życiem i całą armią rzeczy czekającą, by nas tego życia pozbawić. Nie jest to oczywiście poziom zamieszkania w Australii, gdzie nawet wycieczka do wychodka może skończyć się naszym zejściem z łez padołu, ale początkowo nawet walka z więcej niż jednym ludzkim przeciwnikiem, czy nawet stadem dzikich psów, zakończy się szybko i mało pomyślnie. Nie pomaga też fakt, że ogrom świata aż prosi się o eksplorację i trzeba bardzo się skupić, by nie utonąć w morzu okazji, tylko ruszyć drogą głównej opowieści.
A ta jest bardzo ciekawa i ściśle powiązana z historią Czech. Konkretnie z konfliktem między Wacławem IV Luksemburskim i Zygmuntem również z tej dynastii. Tym, co odróżnia dylogię Kingdom Come od podobnych tytułów, jest to, że zaczynamy jako nikt i... jako nikt kończymy. To nie droga od zera do bohatera, a od zera do troszkę zauważalnego trybiku w maszynie. Jasne, napotkamy takie postaci jak Hans Capon (znany szerzej jako Jan Ptáček), Racek Kobyla, czy bohater narodowy, o którym dane było nam słyszeć nawet na polskich lekcjach historii, Jan Žižka, a także będziemy uczestniczyć w autentycznych bitwach, to wciąż będziemy tylko kilkoma zdaniami na marginesie kroniki. I mi osobiście bardzo się to podoba. Jest pełno gier, w których stajemy się wszechmocnym królem, magiem o potędze wymykającej się ludzkiemu pojmowaniu, albo wojownikiem równającym się siłą jedynie bogom wojny. A tu? Nieważne czy jesteśmy na początku gry, czy na jej końcu, mamy taką samą szansę zdechnąć z twarzą w pełnym końskiego łajna rynsztoku, jedyna różnica polega na tym, że nieco ciężej będzie pod koniec nas tam wepchnąć, a i nawet ktoś uniesie kufel, wspominając nasze imię po śmierci.
Jakby to jeszcze do Was nie do końca dotarło — to bardzo hardkorowa gra. I nie chodzi mi tu nawet o poziom trudności, choć ten mały nie jest, ale zwyczajnie o skomplikowanie mechaniczne. Czasami mam ochotę określić tę grę mianem nie RPG, a symulatora średniowiecza. Ilość umiejętności, statystyk, wzajemnych ich zależności, ukrytych za poziomami talentów, to wszystko przyprawia o istny zawrót głowy. Co bardzo ważne, wszystko to jest bardzo logicznie zaimplementowane. Mówię zarówno o umiejętnościach bojowych, jak i codziennych, takich jak jazda konna, zielarstwo, czy czytanie. Jednak umiejętności to nie wszystko, ponieważ w kontaktach z mieszkańcami XV-wiecznej Bohemii bardzo ważną rolę odgrywa również wygląd naszego bohatera, zarówno w kontekście ubioru, jak i osobistej higieny. Szykujcie się więc do częstych kąpieli przebieranek, a także i prania ubioru. Na szczęście zestawy wyposażenia możemy zapisać i szybko zmieniać, przez co nie jest to męcząca procedura.
Jest oczywiście i walka, która stanowi bardzo ważny element gry. Stała się ona znacznie dynamiczniejsza i płynna, a także łatwiejsza do opanowania. Nie znaczy to bynajmniej, że jest mniej wymagająca i teraz stawimy samotnie czoła całym hordom przeciwników, co to, to nie! Po prostu łatwiej wczuć się w rytm starcia i odnaleźć się w morderczym tańcu. Na duży plus oceniam zachowany realizm i zrozumienie działania broni i zbroi. Miecz nie jest narzędziem, które pokona każdą zbroję, jeśli tylko odpowiednio rozwiniemy swoje cechy, pozwalające nam odrąbywać nawet kończyny chronione zbroją płytową, zapomnijcie w ogóle o takich manewrach. Za to już buzdygan czy inna ciężka pałka pozwoli zmiażdżyć pancerz i kryjące się pod nim ciało, podczas gdy wspomniane wyżej ostrze lepiej poradzi sobie z lekkim pancerzem. Cieszy mnie takie przywiązanie do detali i ogólnie to, jak rozbudowano starcia względem pierwszej odsłony.
Henryk jednak może zostać nie tylko wyszkolonym szermierzem, ale także wygadanym emisariuszem czy mknącym przez cienie łotrzykiem. Z tym ostatnim jednak bardzo bym uważał, gdyż notoryczne łamanie prawa może łatwo doprowadzić do sytuacji, w której zostaniemy trwale napiętnowani rozgrzanym żelazem, a nawet i zawiśniemy na szubienicy. Ratowanie od stryczka to zresztą sposób na poznanie jednego z towarzyszy Henryka, niejakiego Komara, w którego wciela się polski aktor Konrad Eleryk. Postać naszego rodaka to czyste złoto. Prawdziwy europejski uczony z XV wieku, władający piękną łaciną. Warto oczywiście zaznaczyć, że imć Komar nauki pobierał w zamtuzie, a łacina jaką mówi, jest czysto podwórkowej natury. Jest to naprawdę przekomiczna postać, ni w ząb niemówiąca po czesku i jeden z wielu powodów, by grać z dubbingiem właśnie w tym języku, kiedy to dialogi z Henrykiem nabierają nowego wymiaru.
Jeśli chodzi o oprawę audiowizualną, mamy tu do czynienia z mocnym dualizmem. Z jednej strony absolutnie przepiękne widoki, bardzo szczegółowe (i odpowiednio do okresu surowe) modele przedmiotów, zwłaszcza zbroi i broni. Świetnie też dobrano paletę kolorów, balansując między jaskrawością a przytłumieniem dokładnie wtedy, kiedy potrzeba, nadając każdej scenie odpowiedniego klimatu. Problem natomiast robi się w przypadku animacji i modelowania twarzy. Nie nazwałbym ich brzydkimi per se, ale na pewno są nieco sztywne i trochę im brakuje do współczesnej czołówki. Osobiście nie mam z tym problemu, woląc skupiać się na niesamowitych widokach, które będą mi towarzyszyć jednak więcej, niż nie do końca godne Michała Anioła, tego z dłutem, oblicza. Żadnego dualizmu nie ma za to przy oprawie dźwiękowej. Muzyka jest po prostu cudowna, tak samo jak gra aktorska. Z jednej strony świetnie jest grać po czesku, jeszcze głębiej zanurzając się w klimat czeskiej opowieści, z drugiej dubbing angielski również jest na najwyższym poziomie, a Tom McKay jako Henryk wiedzie absolutny prym.
Ta recenzja mogłaby być, jak i sama gra — wielokrotnie dłuższa, poruszająca wszelkie zawiłości mechanik, meandry przedstawionej historii i rozpływające się nad każdym elementem świata przedstawiającego życie w Czechach na początku XV wieku, właściwie w przeddzień wydarzeń, które zmieniły historię kraju. Nie widzę w tym jednak sensu. Dlaczego? Bo jest to coś, co trzeba odkryć samemu. Gra nie trzyma Was za rączki i ja też nie zamierzam. Tej skali świata nie da się oddać słowami, tego trzeba po prostu doświadczyć. Poznać, zatopić się i albo zakochać, albo znienawidzić, ponieważ taki rozmach może też zwyczajnie część graczy odstraszyć. Ja osobiście jestem bardzo ciekaw, do której z tych grup się zaliczacie.
Plusy:
+ fabuła;
+ poprawiona walka;
+ klimat;
+ KOMAR!;
+ ogrom detali historycznych;
+ ogrom wyboru...
Minusy:
- ...który czasem przytłacza;
- okazjonalne problemy techniczne.
Poznaj recenzenta
Aleksander MazaneknaEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 55 lat
ur. 1988, kończy 37 lat
ur. 1969, kończy 56 lat
ur. 1940, kończy 85 lat
ur. 1977, kończy 48 lat