Coś się dzieje z polskim kinem. Ledwo tydzień po jednym niezłym polskim filmie gatunkowym (wojennej „Karbali”) pojawia się drugi (przygodowo-dziecięcy „Klub Włóczykijów”). No kto by się spodziewał? Polskie kino dla młodszych widzów od dekad przechodzi zapaść. Gdzieś z początkiem lat osiemdziesiątych (czyli ponad trzy dekady temu) drogi polskich filmowców i młodych widzów zaczęły się rozchodzić i dotąd nie potrafiły się spotkać. Nawet jeśli sięgano po niezłą literaturę (wracano do Niziurskiego w „Sposobie na Alcybiadesa” czy „Sponie” albo po współczesnego Kosika w „Felix, Net i Nika oraz teoretycznie możliwa katastrofa”), to efekty były - łagodnie mówiąc - mizerne. Kiedy więc okazało się, że tym razem zobaczymy film na podstawie klasycznego „Klubu Włóczykijów”, pomyślałem, że znowu będą bezcześcić Niziurskiego. Potem zobaczyłem zwiastun i wcale mi się nie polepszyło. Wynikało z niego, że pełną humoru i przygód powieść pana Edmunda przerobiono w ciąg slapstickowych żartów z potykaniem się i przewracaniem. I tyle. [video-browser playlist="746288" suggest=""] Tymczasem jest inaczej - naprawdę w duchu oryginalnej książki. Nie jest to wierna adaptacja, bo pewnie by była niewykonalna, ale to film inspirowany tamtą fabułą i w podobnym klimacie. Naprawdę nie ma wstydu. Udało się, a to głównie zasługa scenarzysty i reżysera w jednym, Tomasza Szarfańskiego. Od pierwszego momentu napisów początkowych widać i słychać, że to wielki fan dobrego klasycznego kina przygodowego, a przede wszystkim tzw. Kina Nowej Przygody. Potrafi nieźle do niego nawiązywać i wie, czego chcą młodsi widzowie. „Klub Włóczykijów” nawiązuje do dobrego współczesnego amerykańskiego kina przygodowego i familijnego, ale co ważniejsze, jest to kino nadzwyczaj sprawnie przygotowane. Tu każdy żart ma swoje miejsce, a każdy wątek ma swój początek i koniec. Realizatorzy równie dobrze radzą sobie z żartami sytuacyjnymi i słownymi; opartymi na tym, co widać, słychać czy wynikającymi z montażu. A do tego jeszcze dobrze dopasowana muzyka (też mocno inspirowana dokonaniami Williamsa i kolegów). Nawet casting - złożony w połowie z młodych zdolnych (którzy jedynie w kilku scenach nie dają rady), w połowie z porządnych, sprawdzonych, rozpoznawalnych twarzy (Karolak, Mecwaldowski, Kalus, a w epizodzie świetny Mikołaj Grabowski) - nie wzbudza wątpliwości. Chcę powiedzieć, że to po prostu zadziwiające jak na nasze wieloletnie doświadczenie w rodzimej kinematografii, kawałek bardzo sprawnego rzemiosła. Film, w którym dba się o to, by we właściwym momencie dosłownie zaiskrzyło, a emocje czy śmiech wywołuje się w sposób nieprzekombinowany, ale skuteczny. Zobacz również: Tomasz Karolak: „Przez niego mam tatuaże” – wywiad z gwiazdą „Rodzinki.pl” i „Klubu Włóczykijów”Klub Włóczykijów” to nie jest film dla większości czytelników tego serwisu. Jesteśmy na niego po prostu za starzy. Bawić się (i to – jak się przekonałem, siedząc na kinowej sali – dobrze bawić) będą się ci młodsi, znacznie młodsi od nas. Ale Szafrański, jak porządny rzemieślnik, pomyślał też przez chwilę o nas – starszakach, którzy być może będą towarzyszyć młodszym widzom, i schował w tym filmie przynajmniej kilkanaście uroczych filmowych cytatów – głównie nawiązujących właśnie do największych hitów Kina Nowej Przygody i w ogóle starych dobrych amerykańskich filmów sprzed lat. Mnie najbardziej urzekło ujęcie cudnie nawiązujące do „Blues Brothers”, ale ja uwielbiam ten film już od ponad trzydziestu lat i mi nie przechodzi.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj