Konflikt: Bette i Joan: sezon 1, odcinek 6 – recenzja
Nowy odcinek serialu Konflikt: Bette i Joan odsłania przed nami nieco bardziej ponurą stronę sławy. Widać to przede wszystkim na przykładzie kompletnie zdołowanej Joan i reżysera Aldricha, któremu rozpada się małżeństwo.
Nowy odcinek serialu Konflikt: Bette i Joan odsłania przed nami nieco bardziej ponurą stronę sławy. Widać to przede wszystkim na przykładzie kompletnie zdołowanej Joan i reżysera Aldricha, któremu rozpada się małżeństwo.
Gdy sława przemija, człowiek zaczyna desperacko poszukiwać nowych wyzwań, bo w świecie, w którym liczy się tylko nazwisko, nie można sobie pozwolić na bycie przezroczystym. Właśnie taka idea zdaje się towarzyszyć Joan, która po sukcesie Co się zdarzyło Baby Jane? chwyta się filmów nieco niższych lotów, byleby tylko nie znikać z ekranu. Scena otwierająca odcinek jest bardzo wymowna – po fragmentach nowej produkcji z udziałem Joan, w których jej rola ogranicza się do wymachiwania siekierą i zawodzenia wniebogłosy, aktorka wchodzi na scenę wśród wiwatów i oklasków. Siekiera, jaką dzierży w ręku, wygląda co najmniej komicznie, popcorn, choć beztrosko i z sympatią rzucany w jej kierunku przez młodzież, odbieramy jako wyraz najwyższego upokorzenia, a mina divy zdradza, jak źle się czuje w miejscu, w którym właśnie się znalazła. Mimo przepychu, blasku i świateł reflektorów, patrzymy na obraz nędzy i rozpaczy – człowieka, który został sprowadzony do ostateczności, tylko sam nie chce się do tego przyznać. Jessica Lange w świetny sposób gra mimiką, dzięki czemu możemy odczytać każdą, nawet najmniejszą emocję z twarzy serialowej Joan, co jest bardzo dużym atutem w sytuacji, gdy najważniejsze staje się wnętrze bohatera. A na taki właśnie przeszliśmy etap, jeśli chodzi o serial Ryan Murphy.
Ubolewam tylko nad tym, że to właśnie Joan dominuje na ekranie – i to już od kilku odcinków. Bette pojawia się okazjonalnie i jest prezentowana jako postać zupełnie neutralna. Zdecydowaną większość czasu towarzyszymy jej rywalce, obserwujemy, jak poddaje się emocjom, szuka pocieszenia w kieliszku, wypłakuje swoje żale Mamasicie i Heddzie... Właśnie zostaliśmy dodatkowo wprowadzeni w wątek rodzinny – pojawia się jej brat, a także intrygująca i chyba niechlubna przeszłość, którą aktorka stara się zatuszować. Jeśli chodzi o Bette nie mamy żadnego wglądu w jej codzienność. Jak można przypuszczać, miniona gala Oscarów odcisnęła na niej ogromne piętno, jednak nikt nam tego wyraźnie nie pokazuje. Ba! – nikt w ogóle się do niej nie odnosi, choć było to wydarzenie przełomowe i zdaje się warunkujące cały serial. W dalszym ciągu skupiamy się tylko na Joan. Sądziłam, że bohaterki będą pojawiały się w odcinkach wymiennie, tak, by widz mógł zbliżyć się i do jednej i do drugiej, jednak na razie nic takiego nie ma miejsca. Szkoda, bo wielkie wejście Susan Sarandon zwiastowało, że to właśnie ona będzie najjaśniejszą gwiazdą serialu. W zaistniałym trybie aktorka tak naprawdę nie ma wielu możliwości, by zaprezentować swoje umiejętności. Może jeszcze się to zmieni – w końcu przed nami całe dwa odcinki.
Konfrontacja między Bette i Joan ograniczyła się w bieżącym odcinku w zasadzie tylko do dwóch momentów – spotkania przed halą zdjęciową i końcowej sekwencji w hotelu, gdzie wymieniały się fałszywymi uprzejmościami na korytarzu. Jak na razie relacje między aktorkami są po prostu przeciętnie chłodne i dalekie od jakiegokolwiek dynamizmu. Biorąc pod uwagę fakt, że Aldrich szykuje nowy film, w którym obie mają ponownie wystąpić, możemy spodziewać się, że powrócą zgrzyty i spięcia na froncie Bette-Joan, a przynajmniej mam nadzieję, że tak właśnie będzie. Tego temu serialowi brakuje, bo prawdziwy konflikt zakończył się tak naprawdę w trzecim odcinku. Z drugiej strony: nie wiadomo, czy w samym serialu do produkcji filmu w ogóle dojdzie – ten pomysł wydaje się bardzo na siłę, o czym świadczy wstępny tytuł nowego filmu, żywcem skopiowany z poprzedniego hitu – mianowicie Co się zdarzyło kuzynce Charlotte?
Ciekawostką jest, że film bazujący na tym scenariuszu rzeczywiście powstał i rzeczywiście udział wzięły w nim obydwie aktorki, a także Olivia de Havilland (grana przez Catherine Zeta-Jones, która w bieżącym odcinku nie pojawiła się jednak ani na chwilę). Produkcja nosiła tytuł Nie płacz, Charlotto. Biorąc pod uwagę fakt, że pozostały jedynie dwa odcinki do zamknięcia serialu, sądzę, że została ona zasygnalizowana jedynie symbolicznie. Tylko jako kolejny dowód na to, jak rozpaczliwa jest walka o byt Hollywood. Stara prawda o tym, że gdy coś jest znane, to lepiej się sprzedaje, znajduje swoje zastosowanie także tutaj.
W bieżącym odcinku rozwinięto również na chwilę wątek reżysera. Ukazanie jego rozpadającego się małżeństwa jakby koresponduje z rozpadającym się światem Joan. Skoro w odcinku znalazło się miejsce na bliższe omówienie czyjejś sytuacji życiowej, nie do końca rozumiem dlaczego nie mogła to być sytuacja Bette. Przecież to nie Aldrich jest głównym bohaterem serialu. Na Joan dobrze się patrzy – cały świat, jaki jest wokół niej wykreowany jest tak precyzyjny, idealny i modelowy, tak pełen dopiętych na ostatni guzik detali, że wszystko, co jej towarzyszy, można chłonąć wzrokiem na potęgę. Jeśli jednak chodzi o osobowość postaci, zwycięża Bette – nie tak dawne wprowadzenie wątku jej córki, która jest umieszczona w specjalnym ośrodku, czyni aktorkę jeszcze bardziej tajemniczą i zwyczajnie chcemy poznać jej sekrety. Liczę na to, że twórcy powrócą jeszcze do wątku Bette i sprawiedliwie oddadzą mu czas serialowy, bo to właśnie jej postać szczerze mówiąc była dla mnie najciekawsza.
Jak każdy poprzedni, odcinek numer 6 był perfekcyjny pod względem wizualnym. Ciekawe ujęcia w hali zdjęciowej, podwieszanie kamery nad stołem podczas prób aktorskich i częste spojrzenia na to, co się dzieje z lotu ptaka, skutecznie przykuwały uwagę widza. Najważniejszą rolę w dalszym ciągu pełnią tu kolory i światła, całokształt obrazu jest estetyczny i bardzo przyjemny, gra aktorska na prawdziwie mistrzowskim poziomie, zabiegi montażowe i muzyka niczym wisienki na torcie... Ze względu na drobne zarzuty wobec fabuły i narracji ode mnie 7/10. Fakt, że żaden z odcinków nie kończy się przełomowo, sprawia, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć tego, co będzie dalej. Liczę jednak, że nadchodzący wielkimi krokami finał pozbiera wszystkie podniesione wątki, satysfakcjonująco domykając pełne osiem epizodów w zgrabną całość.
Źródło: zdjęcie główne: FX
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat