Koniec legendy
Breaking Bad dobiegło końca. Po prawie sześciu latach rozstajemy się z imperium Heisenberga. Czas na podsumowanie, czym jest ten serial, obserwując go jako całokształt, a także oceniając sam finał.
Breaking Bad dobiegło końca. Po prawie sześciu latach rozstajemy się z imperium Heisenberga. Czas na podsumowanie, czym jest ten serial, obserwując go jako całokształt, a także oceniając sam finał.
Mógłbym wiele zarzucić drugiej połowie ostatniego sezonu Breaking Bad jednak teraz to nie ma sensu. Bowiem po sześciu latach, po sześćdziesięciu dwóch odcinkach, nasza przygoda z Walterem Whitem dobiega końca. Przygoda, która nigdy nie przestała nas zaskakiwać, emocjonować a nawet wręcz przeciwnie - z odcinka na odcinek akcja parła do przodu, by wreszcie dotrzeć do tych finałowych scen. I trzeba przyznać, że twórca serialu, Vince Gilligan żegna się fanami w sposób godny legendy. Legendy samego siebie oraz legendy Heisenberga.
Przypomnijmy sobie jak to było – ciamajdowaty nauczyciel chemii dowiaduje się, że ma nieoperacyjnego raka płuc. Rokowania nie są zbyt optymistyczne. Walter, by zapewnić swojej żonie i upośledzonemu synowi pieniądze gdy jego już nie będzie, postanawia produkować i sprzedawać metamfetaminę. Na swojego pomocnika bierze byłego ucznia - Jessego Pinkmana, który ma już pewne doświadczenie w tej kwestii. Zasięg ich biznesu jest z początku zaledwie lokalny, ograniczony do zaprzyjaźnionych dilerów. Później pojawiają się pierwsze większe interesy, do głosu próbują dojść większe gangi, aż wreszcie Heisenbergiem interesować zaczyna się sam kartel narkotykowy. Po drodze każdy z bohaterów przechodzi oczywiście własne problemy osobiste – Walterowi rodzi się córeczka, później ma problemy z żoną, wyprowadza się z domu, by w końcu do niego wrócić. Jesse z kolei przechodzi dwa skomplikowane związki, wpada w depresję, wraca do narkotyków. Wszystkie te wydarzenia są ze sobą ściśle powiązane. Tak czy inaczej, niebieska metaamfetamina wojuje na rynku tworząc legendę Heisenberga – geniusza narkotykowego i mistrza zbrodni. Aż trudno było uwierzyć, że za tym pseudonimem chowa się jeden człowiek.
[video-browser playlist="634870" suggest=""]
Ten człowiek, Walter White, Heisenberg, czy jak jeszcze go nazywali, w ostatnim sezonie dążył prostą drogą w dół. Dno osiągnął już dwa odcinki przed finałem, a później obserwowaliśmy już tylko rozpaczliwy plan zemszczenia się za śmierć szwagra. Osiągnięcie dna widać podczas rozmowy ze Skyler w odcinku "Ozymandias"; dno widać podczas śmierci Hanka; dno widać, gdy Flynn odrzuca pieniądze Waltera. Wreszcie to dno widać, gdy Saul postawiony w podobnej sytuacji co na początku sezonu, gdy bohater mówi mu, że ich interesy się jeszcze nie skończyły, odchodzi zostawiając Walta samego rzucając w drzwiach "to koniec!".
Oczywiście prawda jest taka, że Heisenberg nigdy nie był kimś, kto się liczył. Zawsze uważał siebie za kogoś lepszego niż był w rzeczywistości. Nie był dla nikogo niebezpieczny ani niewygodny. Choć zdarzały się momenty, gdy Walt swoim sprytem i rozumem potrafił wyciągnąć się najcięższej sytuacji to zazwyczaj jego jedyną kartą przetargową, którą za każdym razem licytował się o swoje życie, był jego produkt – niebieska metaamfetamina – największe osiągnięcie Waltera, jego dziecko. I ta pewność o to, że jest kimś niezastąpionym, a co za tym idzie, nietykalnym, doprowadziło do tego, że upadek bolał tym bardziej.
[video-browser playlist="634872" suggest=""]
Finał pokazuje, że z miejsca, w którym bohater się znalazł nie da się uciec. Pozostała tylko jedna, ostatnia misja. Nie ta, która oczyści w jakikolwiek sposób Waltera z jego grzechów; nie ta, dzięki której jego żona i syn mu wybaczą. Bohaterowi została jedna, ostatnia potrzeba – potrzeba zemsty. I ona napędza bohatera do samego końca podsuwając mu pomysły, a także powoduje, że sam Walter spogląda wstecz. Na swoją historię, na ludzi, z którymi miał styczność. Mało tu sentymentów, więcej samokrytyki. To przez Walta umiera Hank, to przez Walta wszyscy jego bliscy cierpią. Dlatego podarowanie (zresztą dość ostrymi środkami) pieniędzy swoim bliskim już nie ma co rozpatrywać w ramach jakiegoś zadośćuczynienia. To po prostu ostatni gest, na jaki stać bohatera przed nieuchronnym końcem. Także Walter po raz pierwszy przyznaje to, co już wiadomo od paru sezonów – pieniądze, które miał zarobić dla swojej rodziny przestały być celem, do którego bohater dąży. I możliwe, że stało się to na długo przed pokonaniem nowotworu. Ta sława, podziw, respekt stały się dla Waltera czymś ważnym, czymś, czego mu brakowało przez całe życie. Sam powiedział w finale serialu, że wtedy czuł się żywy – jak proste to jest? Walter osiąga coś, czego nie mógł osiągnąć nikt do tej pory – stworzył produkt doskonały; coś, o czym mówił każdy. Te ambicje, to pragnienie osiągania sukcesów i ich wspomnienie widać wspaniale w ostatnich scenach, gdy Walt przechadzając się po laboratorium Todda, ogląda resztki swojej własnej legendy, swojego świetnego niegdyś dziedzictwa.
Siłą rzeczy sentyment udziela się także widzowi. W końcu wielu z nas spędziło prawie sześć lat śledząc tą zajmującą historię. Kto z nas pamięta Walta za starych czasów? Kto z nas pamięta Jessego, który co scenę potrafił palnąć jakąś głupotę? Czy ktoś z nas pamięta, jak lekki z reguły był ten serial? Ciężar Breaking Bad zmieniał się wraz ze zmianą bohaterów. A to przecież jeden z ważniejszych, jeśli nie najważniejszy motyw serialu. Bo czyny głównego bohatera dotykają każdego – niszczą rodziny i przyjaźnie. Większość bohaterów staje się coraz bardziej oziębła, a ci, którzy nie potrafią dostosować się do systemu, zostają odstrzeleni. I przemiana Walta wcale nie jest tutaj najciekawsza. To Jesse jest tu na pierwszym miejscu postacią tragiczną. Zwykły chłopak znajdujący się na kryminalnej ścieżce, który próbuje zarobić dodatkowe pieniądze, zostaje wciągnięty w okrutną grę. Niezbyt ogarnięty, ale za to z wielkim sercem, zaczyna poznawać świat, którego nigdy nie powinien był poznać. Podążając za swoim mentorem i nauczycielem, Jesse obserwuje upadek Waltera. Pinkman zaś jeździ życiowym rollercoasterem. Zarabia pieniądze, uzależnia się od narkotyków, zakochuje się, a po tragicznej śmierci Jane popada w depresję. Jego relacje z Waltem stają się coraz bardziej zagmatwane. Mimo tego, że nieraz się pobili, że oboje grozili sobie śmiercią i mierzyli do siebie z broni to koniec końców, wyciągali siebie z opresji. Walt uratował Jessego pod koniec trzeciego sezonu. Jesse musiał zabić Gale'a, by ratować White'a, ale przeszedł przez to załamanie. Oboje poświęcili dla siebie wszystko, a jednak nienawidzili siebie nad życie pod sam koniec przygody. Ich relacje elektryzowały do samego końca. Do tej pory trudno uwierzyć, że tak się rozwinęły.
[video-browser playlist="634874" suggest=""]
Za to sama przemiana Walta nie emocjonowała mnie już tak jak kiedyś, aż do połowy ostatniego sezonu. Przed jego premierą pisałem, że Vince Gilligan stworzył postać, której nie da się lubić i prawdopodobnie nikt jej nie kibicuje. Nie mogłem się bardziej mylić! Walt chce żyć zwyczajnie po tym wszystkim co zrobił. Oczywiście mu się to nie udaje. Jednak ratując siebie, ale martwiąc się przy tym o Skyler i dzieci, a także próbując odpokutować za to, co zrobił Jessemu, znów zdobył moją sympatię. Za to, że wziął całą winę na siebie (a przecież Skyler też nie była bez winy) i za to, że potrafił wreszcie przyznać, jak wielkim był tchórzem i jak wielu ludzi skrzywdził, zacząłem na nowo kibicować Waltowi. White zmienił się w zimnego sukinsyna. Walt zabił albo dopuścił do śmierci wielu (często niewinnych) ludzi. Walt zniszczył życie dzieciom, żonie i jej siostrze, Jessemu i innym i nic nie mógł zrobić, by zadośćuczynić. Protagonista jednak pozostaje w centrum zainteresowań widza. To sytuacja znana z serialu Świat gliniarzy, gdzie główny bohater popełnił ogrom błędów, a jednak widz zostawał z nim do końca. Tak ma się też sytuacja z Breaking Bad. Czujemy zemstę, chcemy, by się ona dopełniła. A gdy wszyscy padają trupem, czujemy smak sprawiedliwości. Tej sprawiedliwości, której Walter nigdy się nie doczekał. Choć może jednak? To jest chyba magia tego serialu – pewnie nigdy nie zrozumiemy, z jakim dorobkiem Walter White zakończył swoją działalność.
Ale przecież kim byłby Walter, kim byłby Jesse i inni, gdzie byłaby magia tego serialu, gdyby nie genialny twórca, Vince Gilligan, który stworzył dzieło kompletne, które przecież takowym w zamyśle na samym początku nie było. Wystarczy wspomnieć, że Jesse miał zginąć już w pierwszym sezonie serialu. Później fabuła zmieniała się w głowach twórców. Hector Salamanca, a nie Gus miał być głównym przeciwnikiem Walta. A po zakończeniu pierwszej połowy piątego sezonu scenarzyści dopiero zasiedli do stołu, by zastanowić się nad zakończeniem historii. Vince, sprawując pieczę nad produkcją, doprowadził ją do takiego finału, którego życzyłby sobie pewnie fan każdego serialu. Prowadzić historię to jedna sprawa, ale zakończyć ją w sposób iście genialny to zupełnie inna kwestia.
Dlaczego Breaking Bad zakończyło się w sposób genialny? Bo nie podążyło ścieżką wytyczoną przez poprzednie odcinki. Od czwartego sezonu trup padał w każdym odcinku, a zwroty akcji porażały niejednego. W odcinku "Felina" nagle wszystko jest stonowane, spokojne, jakby twórcy przygotowywali ze spokojem widza na nieuchronny koniec. Nie ma tu dużo popisów aktorskich, zabawy formą, montażem i ujęciami. Gdyby był to kolejny, zwykły (Breaking Bad i "zwykły"?) odcinek, zapewne ulokowałby się wśród tych zaledwie bardzo dobrych. Ale ciężar finału czuć od razu, w pierwszych minutach, podczas czołówki i każdej kolejnej sceny. Zmieścić finał, mnóstwo wydarzeń w jednej godzinie jest zdaniem niełatwym, dlatego łatwo można zauważyć skróty fabularne. Nie uderzają jednak one za bardzo, szczególnie, że uwaga wszystkich jest zwrócona na to, jak rozwiąże się cała sytuacja, jaki finał czeka Walta. I ono, jakże oczywiste, budzi ogromne emocje. Może to przywiązanie, sądzę jednak, że to jednak geniusz Gilligana i spółki, którzy potrafili stworzyć spójną, przejmującą historię o człowieku, który będąc postawionym pod murem potrafi dokonać rzeczy, o które nikt by go nie posądzał. Ale dokonując niekiedy okrutnych czynów, przekraczając kolejne granice, poznajemy prawdziwą twarz Walta – nie tą okrutną, ale tą smutną, która pokazuje nic, poza zapomnianymi ambicjami. Tak też jest z innymi bohaterami. Każdy się zmienia, każdy ma wpływ na ukazane wydarzenia. I właśnie fakt, że każdy element układanki jest istotny świadczy o genialności produkcji AMC.
Nie ma co zaprzeczać, że Breaking Bad jest jednym z najważniejszych seriali naszej epoki. Nie świadczą o tym wskaźniki oglądalności (aczkolwiek finał oglądało ponad 10 milionów widzów). Nie liczba ściągnięć plików z sieci. Ten zasięg czuć wszędzie, gdzie ktoś zaledwie wspomni o Breaking Bad. Ten entuzjazm i emocje, jakie wzbudza ta produkcja. Przed finałem serialu twórcy znaleźli się prawie w każdym talk-show w amerykańskiej telewizji. Każda wzmianka na YouTube, Tumblr i innych portalach rodzi dyskusje, a raczej jęki zachwytów nad tą serią. Rzadko się zdarzało, bym przeczytał krytyczne opinie na temat Breaking Bad, a w Internecie znaczy to więcej niż jakikolwiek głos krytyka – w końcu to publiczność decyduje o "być albo nie być" serialu.
Geniusz ten idzie w parze z nazwiskami – Cranston, Paul, Gunn, Norris, Odenkirk, Gilligan i inni. Ich wysiłek zbudował coś, co elektryzowało nas przez wiele lat. Trzy nagrody Emmy powędrowały do Bryana, dwie do Aarona, a Anna Gunn w tym roku otrzymała nagrodę za najlepszą aktorkę. Do tego wreszcie produkcja AMC została nagrodzona za najlepszy serial. Za rok nagrody pewnie także się posypią i czuję, że także Złote Globy wreszcie wpadną w ręce Gilligana i spółki.
[video-browser playlist="634875" suggest=""]
"Remember my name", czyli mówi slogan ostatniego sezonu serialu. Teraz zadaję sobie pytanie: czy naprawdę chodziło o głównego bohatera, czy może o sam serial? Bo zarówno Heisenberga, jak i sam serial zapamiętamy na długo. Czy stanie się kultowy? Na to potrzeba czasu. A ta próba będzie najcięższa. Bo tak naprawdę Breaking Bad swoją przygodę zaczyna. Nie w telewizji, ale właśnie obejmując swoją legendą kolejne rejony. Po finale usłyszy o nim wiele osób, rozpocznie się druga młodość tej produkcji. Tak było z Prawem ulicy, tak było z Deadwood. Jestem pewien, że tak się stanie z Breaking Bad. Dlaczego? Bo historia opowiedziana w taki sposób nie może zostać niedoceniona. Historia człowieka przekraczającego kolejne granice, zmieniającego się w przeciągu roku ze zwykłego, sympatycznego człowieka w potwora. W potwora, który jednak człowiekiem pozostał. Walter złamał się, stał się tym złym. Ale towarzyszyliśmy mu do końca. Czy nie na tym polega magia telewizji?
Poznaj recenzenta
Jędrzej SkrzypczykDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat