Koty – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 3 stycznia 2020Czy kultowy musical Andrew Lloyda Webbera, który podbił cały świat, okaże się również globalnym filmowym sukcesem? Przeczytajcie naszą recenzję.
Czy kultowy musical Andrew Lloyda Webbera, który podbił cały świat, okaże się również globalnym filmowym sukcesem? Przeczytajcie naszą recenzję.
Amerykanie kochają musicale. Zazwyczaj gdy ekranizacja jakiegoś dzieła wystawianego na Broadwayu trafia na duży ekran, wzbudza wielką ekscytację wśród fanów tego gatunku. Tak było i tym razem, tyle że wszyscy patrzyli z przerażeniem na nową produkcję reżysera Toma Hoopera. Już zwiastun nie zapowiadał nic dobrego. Komputerowa metamorfoza Iana McKellena, Judi Dench, Rebel Wilson czy Idrisa Elby w koty wyglądała jak kiepski żart. Jednak dopiero seans całości udowodnił, z jakim strasznym filmem mamy do czynienia. Po raz pierwszy okazało się, że same znane piosenki nie uciągną dwugodzinnego seansu. Zabrakło tu ciekawej historii, która by chwyciła widza i przeniosła w ten magiczny świat, w którym koty tańczą i śpiewają. Dostajemy jakiś zalążek opowieści, ale spisany chyba na kolanie. Trudno zrozumieć, o co dokładnie chodzi. Nowe postaci pojawiają się nagle i tak samo szybko znikają. Do tego odniosłem wrażenie, że reżyser sam do końca nie wiedział, czy to opowieść o kotach czy ludziach przebranych za koty, bo mamy tu koty noszące futra, co wygląda wręcz idiotycznie. Zwłaszcza w momencie, gdy je zrzucają, by odkryć… własne futra.
Jest to dla mnie duże zaskoczenie, bo mówimy tutaj przecież o filmie Toma Hoopera, który wcześniej zachwycił nas genialnym Jak zostać królem czy Dziewczyną z portretu. Może nie jestem wielkim fanem jego wersji musicalu Les Misérables: Nędznicy, w którym zmusił do śpiewu Russella Crowe’a, ale tu przynajmniej coś się działo. Był pomysł i ciekawe kreacje. W Kotach nie ma nic. Nawet wstawki komediowe w postaci Jamesa Cordena i Rebel Wilson nie działają.
Koty są produkcją krindżową, do której trudno się przyzwyczaić. Nie dość, że ma mnóstwo bardzo brzydkiego CGI, to jeszcze reżyser nie może się zdecydować na to, jakich rozmiarów są jego bohaterowie. Gdy skaczą po śmietnikach lub gdy stoją obok człowieka, są rozmiaru normalnych kotów. W innych sytuacjach są ludzkiej postury. Wszędzie panuje chaos, który trudno jest ogarnąć. Aktorzy też jakoś kiepsko czują się w powierzonych rolach. Jedynie Ian McKellen jako stary teatralny kot wypada wiarygodnie. Reszta jest sztuczna i nieciekawa.
Jak na musical brakuje tu też ciekawych układów tanecznych. Wszystko jest tu powtarzalne i mało atrakcyjne. Jedyne, co pozwala dotrwać do końca seansu, to muzyka, a w szczególności dwa utwory. Pierwszy, zaśpiewany przez Taylor Swift, utwór - Macavity, a drugi to fantastyczna interpretacja hitu Memory w wykonaniu Jennifer Hudson. To jednak za mało, by wyjść z kina bez uczucia zażenowania i zmarnowanego czasu.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat