Kraina Lovecrafta: sezon 1, odcinek 9 - recenzja
W najnowszym odcinku Kraina Lovecrafta funduje nam podróż w przeszłość. Nasi bohaterowie cofają się w czasie i trafiają w sam środek dramatycznych wydarzeń, które wstrząsnęły Ameryką.
W najnowszym odcinku Kraina Lovecrafta funduje nam podróż w przeszłość. Nasi bohaterowie cofają się w czasie i trafiają w sam środek dramatycznych wydarzeń, które wstrząsnęły Ameryką.
W Krainie Lovecrafta znów kwestie rasowe trafiają na pierwszy plan. Wraz z bohaterami cofamy się do 1921 roku, kiedy to w Tulsie doszło do masakry czarnoskórej społeczności. Ten dramatyczny moment w historii USA był eksploatowany przez popkulturę kilkakrotnie. Ostatnio miało to miejsce w serialu Watchmen, w którym wątek stanowił oś fabuły. Kraina Lovecrafta niestety nie robi tego równie finezyjnie. Twórcy rzucają bohaterów w sam środek tamtejszych wydarzeń, zmuszając do walki o przetrwanie. Mimo że serial tradycyjnie nie sili się na nową perspektywę, ekranowe wydarzenia momentami chwytają za serce.
Przede wszystkim wzrusza historia Montrose’a, którego tym razem potraktowano należycie. Na szczęście jego postać nie zostaje strywializowana i sprowadzona jedynie do roli geja. Montrose to pełnoprawny protagonista z właściwie podbudowanym podłożem fabularnym. Nie jest homoseksualistą, tylko dlatego, że twórcy chcieli wrzucić do serialu jak najwięcej równościowych tematów. Montrose to świetnie skonstruowany bohater, a jego przeszłość odgrywa kluczową rolę w budowaniu sylwetki charakterologicznej. Dlatego też podróż do 1921 roku poświęcona jest w dużej mierze właśnie jemu. To nie jest heros pokroju silnego i odważnego Atticusa. Montrose’a przepełniają wątpliwości, słabości oraz nieprzepracowane traumy. Jego chwiejny charakter mógł drażnić we wcześniejszych odcinkach. Teraz, gdy widzimy pełnię obrazu, zdajemy sobie sprawę, że postać ta czuje permanentny strach. Opętany przez demony przeszłości musi skonfrontować się z samym sobą. W bieżącym odcinku bohater robi pierwszy krok ku wyzwoleniu się z piekła, w którym w żyje.
Dramatyczny ton opowieści sprawia, że charakterologicznie zyskuje nie tylko Montrose, a również jego syn – Atticus. Ten rodzinny, kameralny wątek to siła bieżącej odsłony. Pal sześć podróże w czasie, szatańskie wersety i społeczne dyskursy. Gdy na scenie pojawiają się ojciec z synem, którzy wreszcie wyjaśniają zaszłości i niesnaski, robi się dużo ciekawiej. W rodzinnym wątku jest wiele uniwersalnej mądrości. Wszystkie problemy pomiędzy rodzicem a jego dzieckiem wynikają z braku zrozumienia i komunikacji – zarówno z jednej strony, jak i z drugiej. Odrzucając wszystko, co przeszkadza im w zbliżeniu się do siebie, Tic i Montrose w końcu dostrzegają to, co ważne. Wreszcie dochodzi do pojednania, a łącznikiem pomiędzy nimi staje się głęboka miłość. Tracą na znaczeniu więzy krwi, dawne kłamstwa i popełnione zbrodnie. Ojciec z synem odnajdują się, a rodzina zaczyna się umacniać.
To dojrzałe podejście do opowieści dramatycznej dość mocno kontrastuje z pozostałymi rozwiązaniami fabularnymi, które twórcy z uporem maniaka powielają w każdym odcinku. Powracająca z niekończącej się odysei (uduchowiona i wszechwiedząca) Hipolita pasuje do podjętego tonu jak pięść do nosa. Również Christina i jej dążenia niezbyt dobrze korespondują z charakterem epizodu. Wątek główny po raz kolejny zostaje potraktowany po macoszemu. Antagonistka kolejny odcinek miota się pomiędzy swoimi intencjami a tym, co w rzeczywistości robi. Już chyba wszyscy w mieście wiedzą, że kobieta chce wyssać krew z Atticusa. Niech wreszcie weźmie się do roboty, zamiast snuć się bez celu po losowo dobranych lokacjach.
Czy w takim razie chociaż masakra w Tulsie została przedstawiona w należyty sposób? Serial w znamiennym sobie stylu miesza patetyzm z warstwą rozrywkową. Z jednej strony mamy niezliczone sekwencje akcji, z drugiej górnolotne monologi i wzniośle wyrecytowane wersety. Twórcom udaje się oddać ówcześnie panujący niepokój i nastrój zagrożenia, ale nie zawarto w tym głębszej myśli analizującej przyczyny i skutki tragedii. Z drugiej strony Kraina Lovecrafta to nie serial, po którym powinniśmy spodziewać się wnikliwej wiwisekcji konkretnych zjawisk. Mimo że opowieść podejmuje ważne tematy, przedstawia je dość powierzchownie. Tak jest i tym razem.
Bieżący odcinek wątkiem dramatycznym stoi. To jednak za mało, abyśmy mogli mówić o w pełni udanej odsłonie. Dobrze, że postać Montrose’a wreszcie zyskuje na kolorycie, ale kiedy barw nabierze wątek przewodni? Zbliża się finał serialu. Czy twórcy czekają na ostatni dzwonek, by przywalić z grubej rury?
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1977, kończy 47 lat