Królowe dragu i zombie - recenzja filmu [Octopus Film Festival 2025]
Data premiery w Polsce: 6 sierpnia 2025Uwaga, nadciągają zombie na obcasach i w pełnym makijażu! Tina Romero zaliczyła swój pełnometrażowy debiut kampowym, queerowym i zaskakująco ciepłym horrorem, a ja obejrzałam go i już spieszę Wam z relacją.
Uwaga, nadciągają zombie na obcasach i w pełnym makijażu! Tina Romero zaliczyła swój pełnometrażowy debiut kampowym, queerowym i zaskakująco ciepłym horrorem, a ja obejrzałam go i już spieszę Wam z relacją.

George A. Romero to filmowiec, który zdobył sławę dzięki swoim horrorom. Mówi się, że Noc żywych trupów z 1968 roku na nowo zdefiniowała gatunek filmów o zombie. Poza tym klasykiem w swoim dorobku ma również takie produkcje jak Koszmarne opowieści, Rycerze na motorach, Maska diabła czy Martin. Słynny reżyser zmarł 16 lipca 2017 roku w wieku 77 lat. Jego dziedzictwo jest jednak kontynuowane.
Tina Romero postanowiła pójść w ślady ojca. Królowe dragu i zombie to jej pełnometrażowy debiut. Już po tytule można wywnioskować, że postanowiła zająć się tematyką żywych trupów. Pytanie – jak wyszło? Miałam okazję przekonać się o tym podczas tegorocznego Octopus Film Festiwal w Gdańsku i już spieszę Wam z odpowiedzią.

Królowe dragu i zombie to czarna komedia, w której grupa głównych bohaterów znajduje się w samym środku ataku żywych trupów. Jak się to wszystko zaczęło i dlaczego ludzie zmieniają się w pożerające mózgi potwory? Nieistotne. To, co naprawdę interesuje zarówno reżyserkę, jak i widzów, to dobra zabawa, rozwałka i przypadkowe ofiary, które staną na linii rzutu siekiery.
W dużym skrócie: bohaterowie filmu przygotowują się do wielkiej imprezy. Od początku wszystko idzie nie tak: gwiazda wieczoru rezygnuje niczym kaszląca Karen Smith we Wrednych dziewczynach, jeden z tancerzy ucieka na lepiej płatny występ, a na domiar złego kibel się zatyka. Prawdziwy koszmar zaczyna się jednak dopiero, gdy w mieście wybucha epidemia zombie i trzeba zabunkrować się w klubie z oryginalną śmietanką towarzyską, w skład której wchodzą: nieco nieogarnięty brat żony, który gubi się w zaimkach, asystentka chodząca z głową w chmurach i opowiadająca o retrogradacji Merkurego, a także była przyjaciółka, przez którą straciło się prawie dziesięć tysięcy dolarów. Nie wspominając o dramatycznych drag queens. Bohaterowie staną przed trudnym zadaniem, jakim jest zabezpieczenie lokalu, odparcie ataku żywych trupów i niepozabijanie się nawzajem. Nie wspominając o pozostaniu trzeźwym, choć z tego akurat szybko zrezygnują.
Tina Romero ubrała zombie w szpilki, wielkie peruki i na koniec posypała je brokatem. Większość jej żywych trupów jest ubrana w klubowe kostiumy i szura po ziemi na wysokich obcasach. Daje to dość groteskowy efekt, który świetnie sprawdza się na ekranie. Jest coś pięknego w kontraście zielonej i gnijącej skóry ze złotymi cekinami i blichtrem. To zestawienie działa ze sobą naprawdę dobrze.

Oczywiście, nie samą jatką człowiek żyje. Właściwie, nie ma jej w filmie tyle, co w przeciętnym slasherze, choć czasem krew się poleje, a zombie wyrwie kawałek skóry, by wrzucić coś na ząb.
W centrum produkcji jest „found family” i odnajdująca na nowo swój głos drag queen. Muszę przyznać, że chociażby w porównaniu do Lesbijskiej księżniczki kosmosu, którą również obejrzałam w ramach Octopus Film Festiwal, horror Tiny Romero trochę lepiej balansował między humorem i emocjonalnymi momentami. Autentycznie polubiłam bohaterów i im kibicowałam. Reżyserce udało się stworzyć przekonujące relacje na ekranie, nawet pośrodku ogromnego chaosu, gagów i biegających szczurów. Jeśli ktoś umarł, było mi żal. A na koniec nawet się wzruszyłam. Moim zdaniem to ogromny sukces, gdy tworzysz campowe kino, którego głównym celem jest przede wszystkim dostarczać rozrywki i bawić, a nie wzruszać – bo udało się zachować humor i kicz, jednocześnie nie tracąc po drodze serca.
Na pewno należy tu pochwalić aktorów, którzy dobrze się spisali. Riki Lindhome jako Lizzy była cudowna. Podobał mi się fakt, że nie była stereotypową lesbijką, jak chociażby jej partnerka. Jaquel Spivey jako Sam był bardzo naturalny i przekonujący. Dominique Jackson – którą wielu z Was zna z Pose na Netfliksie – jako Yasmine była przepiękna na ekranie. No i jako fanka RuPaul's Drag Race ucieszyłam się na widok znajomej twarzy Niny West, która dostała naprawdę świetną rolę, choć nie chcę za wiele zdradzać.
Tak czy owak, zwykle niskobudżetowe horrory są znane z tragicznej gry aktorskiej. Wiem coś o tym, bo jestem niejako koneserką tego gatunku. Polecam zresztą sprawdzić sobie absolutnie beznadziejne i cudowne Monsternado, dzięki któremu odkryłam prawdopodobnie najgorsze tajne agentki w historii popkultury i niechlubny dorobek Danielle Scott. Ale w przypadku Królowych dragu i zombie udało się zebrać naprawdę solidną obsadę, za co twórcom należą się gratulacje.

Oczywiście nie mogło być zbyt kolorowo – nawet w filmie o drag queens. Są rzeczy, na które można trochę ponarzekać. Na pewno tempo było nierówne. Na początku akcja szła wartko, by później niepotrzebnie się rozwlekać. Kilka scen można by skrócić czy w ogóle się ich pozbyć, by całość była nieco zgrabniejsza i bardziej dynamiczna. Spodziewałam się więcej dramatycznych cięć czy montażu rodem ze Scott Pilgrim kontra świat, który bardzo pasowałby do tej konwencji. Poza tym sama końcówka była zdecydowanie przeciągnięta. Trochę mniej biegania, a więcej gryzienia!
Podsumowując, podoba mi się sam pomysł na film – zestawienie gnijących i zazwyczaj obrzydliwych popkulturowych potworów z pełnym blichtru i przepychu queerowym światem. Muszę przyznać, że wiele charakteryzacji szalenie przypadło mi do gustu. Biorąc pod uwagę niski budżet, jestem naprawdę pod wrażeniem. Tak jak wspominałam wyżej, polubiłam bohaterów i zżyłam się z nimi w trakcie seansu, co także jest osiągnięciem. Uważam, że postacie to jedna z najmocniejszych stron tego filmu. Powiedziałabym nawet, że Królowe dragu i zombie są momentami słodkie – i piszę to jako komplement.
Jednocześnie jednak mam wrażenie, że Tina Romero nie wcisnęła gazu do dechy i mogła zaszaleć trochę bardziej. Z tego tematu dałoby się wycisnąć o wiele więcej. Momentami produkcja wydała mi się wręcz zbyt skromna, jeśli chodzi o wszystko – kicz, dramatyzm i szalejące zombie. Taki tytuł wręcz prosi się o więcej brawury, a zostawił mnie z niedosytem.
Mam jednak nadzieję, że to dopiero początek pełnometrażowej przygody Tiny Romero. Czekam na kolejne projekty reżyserki – i więcej zombie na obcasach.
Poznaj recenzenta
Paulina Guz


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 42 lat
ur. 1965, kończy 60 lat
ur. 1989, kończy 36 lat
ur. 1953, kończy 72 lat
ur. 1964, kończy 61 lat

