Kroniki Shannary: sezon 2, odcinek 3 i 4 – recenzja
Trzeci odcinek przynosi poprawę pod wieloma względami i choć są to zmiany niewielkie, to bardzo cieszą. Niestety jego następna rujnuje wszelkie nadzieje na wzrost formy powrotem do przewidywalności, braku pomysłów, nielogicznych zachowań bohaterów i ciągłego opierania się na schematach. Do satysfakcjonującego poziomu jeszcze daleko, ale nie widać, by twórcy usilnie starali się coś zmienić.
Trzeci odcinek przynosi poprawę pod wieloma względami i choć są to zmiany niewielkie, to bardzo cieszą. Niestety jego następna rujnuje wszelkie nadzieje na wzrost formy powrotem do przewidywalności, braku pomysłów, nielogicznych zachowań bohaterów i ciągłego opierania się na schematach. Do satysfakcjonującego poziomu jeszcze daleko, ale nie widać, by twórcy usilnie starali się coś zmienić.
Odcinek Greymark w głównej mierze skupia się na próbie uratowania Allanona, który został uprowadzony przez Szkarłatnych. Skupienie się niemal na jednym wątku wychodzi twórcom na dobre. Prowadzenie fabuły jest znacznie płynniejsze i spójne, daje odrobinę satysfakcji, mimo ciągłego oparcia na kliszach. Na drugim planie rozgrywa się wątek królowej Tamlin i jej córki, który tutaj również prezentuje się bardziej przystępnie.
Ciekawie w tym odcinku prezentuje się ponowne połączenie postaci Willa i Eretrii. Owocuje to interesującym duetem, który ogląda się z przyjemnością. Nie jest też zaskoczeniem, iż Ivana Baquero prezentuje się znacznie lepiej od swojego kolegi Austina Butlera. Nie przeszkadza to jednak w czerpaniu przyjemności ze scen, w których dwójka ta występuje razem. Jest to jedna z tych relacji, która prowadzone w umiejętny sposób, co dziwi, patrząc na inne relacje czy wątki.
Ostatecznie wszystko przychodzi bohaterom zbyt szybko, a komplikacje, które scenarzyści tworzą na ich drodze zostają bez problemu niwelowane i nie mają większego wpływu na nich samych. Nie działa to najlepiej, ponieważ odnosi się wrażenie, iż niektóre rzeczy są wprowadzone tylko po to, by wypełnić czas ekranowy i nie mają one realnego wpływu na bohaterów czy ich sytuację.
Poza najjaśniejszym punktem wśród panteonu postaci, czyli Eretrii, twórcy starają się prowadzić nowych bohaterów starannie i według określonego wcześniej planu i trzeba im przyznać, że chociaż to realizują konsekwentnie. Dzięki temu dostajemy ciągły rozwój nowych postaci, które są barwne, a co za tym idzie interesujące, oczywiście mniej lub bardziej, a ich interakcje ze znanymi nam wcześniej bohaterami wypadają przyzwoicie. Chociaż ten element trzyma poziom od początku.
Z kolei czwarty epizod Dweller jest mocno nierówny. Całość prowadzona jest w całkiem znośny sposób, by miejscami zaserwować takie głupoty scenariuszowe, które całkowicie psują pozytywny wydźwięk. Chociażby scena w miejscu pochówku ojca Willa, gdy główny bohater mówi o tym, by trzymać się razem, by kilka minut później stwierdzić, że jednak rozdzielenie się to jest dobry pomysł. Widocznie konsekwencja działania, w mniemaniu scenarzystów, nie istnieje wśród bohaterów produkcji.
Najbardziej zaskakujące jest to, iż twórcom udało się w końcu rozwinąć postać Bandona. Nie da się ukryć, że jak do tej pory prezentował się ona słabo i twórcy mimo starań nie potrafili tchnąć w tę postać odpowiedniej charyzmy, która sprawiłaby, że stałby się on interesującym antagonistą. Odrobinę zmienia się to w obecnym odcinku, gdzie postarano się o rozbudowanie zaplecza emocjonalnego tego bohatera. Za to niewielki plus.
Odwrotną sytuację mamy natomiast w przypadku generała Rigi. Tutaj twórcy niebezpiecznie zbliżają się do granicy, powodując, iż bohater ten powoli zamienia się w szaleńca, który dąży do celu nie zwracając uwagi na nic. Zaślepiony swoją misją, nie toleruje niesubordynacji swoich poddanych i nie waha się przed szybkim wymierzaniem kary śmierci. To sprawia, że traci on na wartości, bo z człowieka, który planował swoje działania i miał realne motywacje, by unicestwić całą magię, przeistacza się w bezmyślne narzędzie pragnące zemsty.
Jak można się było spodziewać relacja Allanona i Mareth rozgrywana jest bez większych niespodzianek, opierając się na schematach. Możliwe, że w kolejnych odcinkach coś się zmieni w tej kwestii, ale póki co nie wygląda to najlepiej, mimo iż same postaci prezentują się przyzwoicie. Sam druid w końcu ma jakieś znaczenie, choć i tak nadal jest to marnowanie potencjału, a dziewczyna jakby trochę przygasła, lecz miejmy nadzieję, że to tylko chwilowe. Ciekawie wypada relacja pomiędzy królową Tamlin i jej córką, gdzie ta druga została uświadomiona o swojej pozycji i przejmuje inicjatywę. Jeżeli twórcy skorzystają z szansy zaowocuje to frapującą dynamiką między tymi bohaterkami, a my dostaniemy solidny wątek.
Strona techniczna też jakby prezentuje się lepiej. Efekty specjalne wyglądają na bardziej dopracowane , a tam, gdzie jest nimi budowana sceneria, ujęcia są krótsze, by nie drażnić widza. Choreografie walk nie wyglądają już na tandetne i niedopracowane, ale może to być też zasługa lepszej pracy kamery. Przepiękne ujęcia urokliwych miejsc Nowej Zelandii, gdzie była kręcona większość serialu nadal robi wrażenie i urzeka swym pięknem.
Kroniki Shannary w dwóch kolejnych odcinkach potwierdzają, że poważny problem trapi twórców, którzy nie wykazują zbytnio chęci do urozmaicenia fabuły. Malutkie kroczki ku lepszemu zostały poczynione, lecz są one szybko przykrywane głupotami wynikającymi ze scenariusza. Ogromny potencjał jest marnowany niemal w każdym wątku i nie wróży to dobrze na kolejne odsłony. Warto mieć nadzieję, iż te małe kroczki szybko przemienią się w marsz, a następnie bieg, by w końcu dostarczyć widzom odcinek na satysfakcjonującym poziomie, w którym wszystko gra tak jak powinno od samego początku.
Poznaj recenzenta
Maciej LehmannDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat