Krypton: sezon 1, odcinek 4 i 5 – recenzja
Krypton nie zachwyca i raczej trzeba na tym etapie zaakceptować, że nigdy nie wzniesie się powyżej przeciętnej. Trochę szkoda, bo serial ma potencjał na coś więcej, ale to nie oznacza, że jest źle. A niektóre zagrania fabularne są dalekie od udanych.
Krypton nie zachwyca i raczej trzeba na tym etapie zaakceptować, że nigdy nie wzniesie się powyżej przeciętnej. Trochę szkoda, bo serial ma potencjał na coś więcej, ale to nie oznacza, że jest źle. A niektóre zagrania fabularne są dalekie od udanych.
Teoretycznie kwestia oskarżenia Lyty Zod o zdradę nie idzie tak banalnym torem, jak można było przypuszczać po zwiastunie 4. odcinka, ale i tak nie jest to wątek porywający. Wręcz rzekłbym, że twórcy oferują nam oklepaną sztampę w sposób przeciętny, mało interesujący i o oczywistym znaczeniu. Tego typu motywy mają znaczenie tylko wtedy, kiedy można uwierzyć w zagrożenie życia bohaterki i emocje, jakie historia buduje. Tutaj tak nie jest. Wszystko staje się w tym wątku przewidywalne, oczywiste aż do finału, który w niczym nie zaskakuje. Scenarzyści starali się dość nieudolnie zbijać z tropu, kto ostatecznie uratuje Lytę, ale biorąc pod uwagę sposób, w jaki budują każdy aspekt tej historii, to nic tutaj nie porywa. Ani sztuczne emocje Sega, ani wyznanie miłości przez kolegę Lyty, ani dylemat matki Lyty, którego finał nie był niewiadomą. A to nie jest kwestia budowy historii, czy wykorzystania schematu, ale kiepskie opowiedzenia tego motywu na ekranie.
Jayna Zod okazuje się mieć ciekawszy wątek niż Lyta czy Seg. Twórcy wykorzystują jej przeszłość do świetnego rozbudowania świata Kryptonu. Poznajemy nowe informacje o kulturze, rodzie Zodów i społecznych zasadach tutaj panujących. Pokazanie historii z bratem Jayny jest też ryzykiem, którego obawiam się, że twórcy nie są świadomi. Zauważmy, że wszystko w tym serialu jest oczywiste i przewidywalne. Pierwszą moją myślą jest, gdy Jayna pozostawiała brata na pastwę losu, że on okaże się słynnym Black Zero, o którym wiele razy słyszeliśmy. Nie byłoby to zaskoczeniem.
Kwestie budowy świata też są obecne w wątku Sega, który trafia na społeczność związaną z jakimś innym starożytnym bóstwem. Do tego ciekawa informacja o tym, że ród El dokonywał zbrodni w przeszłości, daje efekt zaskakująco przyzwoity. Nawet jeśli każdy aspekt tego wątku jest daleki od udanych. Czy to ucieczka Sega z bazy porywaczy, czy późniejsze wydostanie się jego osoby z bazy tajemniczej społeczności. To jest tworzenie wątku po linii najmniejszego oporu. Prosto, banalnie i bez jakichś ambicji czy emocji. Twórcy dają nam sztampę, która z lepszą realizacją zbudowałaby zaangażowanie i jakieś emocje. Może nawet niepokój o los Sega, który zamarza w zamieci śnieżnej. To są braki, który nie pozwalają temu serialowi wznieść się ponad przeciętną.
Porywacz Sega gra przyzwoity aktor Colin Salmon. Panu nie można odmówić charyzmy, która sprawdza się na ekranie dopóki twórcy nie mówią nam, kim on jest naprawdę. Jego walka z Lytą jest tragicznie zrealizowana (kiepska praca kamery, fatalny montaż), a zwrot akcji, który co prawda jest niespodzianką, ale mocno rozczarowującą. Okazuje się, że mamy do czynienia z legendarnym generałem Zodem, arcywrogiem Supermana, który cofnął się w czasie z jakichś nieznanych przyczyn. Nie mam problemu z jego kolorem skóry, bo to nie ma żadnego znaczenia. Nie mogę zaakceptować samego faktu wprowadzania takiego bohatera w tym serialu i to jeszcze jako w miarę tego "dobrego". To psuje wrażenie i znów staje się echem przeciętnego pilota serialu, gdzie twórcy na siłę wprowadzali info o Supermanie, by nikt nie zapomniał, co ogląda. Obecność generała Zoda ma to samo negatywne znaczenie dla tego serialu, który przez przeciętny poziom scenarzystów nie jest w stanie stanąć na własnych nogach. Dlatego fundamentem musi być Superman i wszystko, co jest z nim związane. A to jest problem, który trudno zaakceptować.
Czasem można mieć wrażenie, że twórcy bardzo nieudolnie czerpią z seriali historycznych. Tworzą intrygi poganiana intrygą, która ma pokazać skomplikowane relacje polityczne Kandoru. Zwłaszcza że aktor grający potencjalnego teścia Sega jest kimś, kto grał prawie że identyczną rolę w Demonach Da Vinci, trudno nie dostrzec zamysłu twórców. Tylko to wszystko jest dość przeciętnie wprowadzane, bez pomysłu, ciekawej realizacji i zrozumienia, na czym takie intrygi mają polegać. Nie ma tajemnicy, ani emocji związanych z tym, czy ten cel jest warty tego czasu. Powiązania polityki ze światem religii Kryptonu i zbudowanie wokół tego konfliktu to pomysł znakomity. Ponownie realizacja mu nie dorównuje. Aczkolwiek przyznam, że zaskoczyłem się sceną z Głosem Rao z 4. odcinka. Nie sądziłem, że pozostałości agenta Brainiaca są w figurce.
Krypton to nadal serial co najwyżej przeciętny. Ogląda się dobrze, ale to wszystko nie osiąga pożądanej jakości. Nic się nie dzieje ciekawego, zbyt duże oparcie na mitologii Supermana, mało interesujących postaci i banały, które nie są w stanie zbudować angażującej historii. Ciekawe i naprawdę znakomite rozbudowywanie świata Kryptonu to za mało, gdy nie ma obok tego dobrej fabuły.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat