Księga czarownic: sezon 1, odcinek 7 i 8 (finał sezonu) – recenzja
Księga czarownic zakończyła emisję 1. sezonu i choć historię naprawdę dobrze mi się oglądało, nie da się dłużej przymykać oka na niewybaczalne głupotki i przesadnie ckliwe momenty.
Księga czarownic zakończyła emisję 1. sezonu i choć historię naprawdę dobrze mi się oglądało, nie da się dłużej przymykać oka na niewybaczalne głupotki i przesadnie ckliwe momenty.
Mniej więcej od połowy serialu Diana i Matthew są jak papużki nierozłączki i mamy okazję obserwować ich głównie w romantycznych uniesieniach czy na patrzeniu sobie w oczy. Ostatnie odcinki serialu nie są w tym względzie inne – choć głównym tematem jest nabywanie przez Dianę mocy, i tak zostało to zilustrowane amorkami i serduszkami. Zdecydowanie za dużo tu scen miłosnych – uczucie, które łączy głównych bohaterów, jest nam przedstawiane jako niezwykle silne, tymczasem przez wszystkie te ckliwe sceny czy niezręczne ujęcia w łóżku sprawia to po prostu wrażenie czegoś niepoważnego. I gdy po raz kolejny słyszę wyznania o miłości, nie mogę zareagować inaczej jak głośnym westchnięciem z politowaniem i wywróceniem oczami do góry.
Już w zeszłym tygodniu, gdy przy napisach końcowych zapowiadano, co wydarzy się w kolejnym odcinku, miałam nadzieję na trochę dynamicznej akcji – szykowało się bowiem, że Matthew będzie umierający, co jest dobrym punktem do zawiązania wątku nawet na kilka odcinków. Nic bardziej mylnego – bohater owszem, może i umierał, ale Diana w mig go uleczyła, pozwalając mu napić się swojej krwi. Moment, który uznawałam za potencjalnie trzymający w napięciu, był niczym innym jak dwiema minutami gadaniny, w dodatku nie wywołującej żadnych emocji. Sama walka z wampirzycą natomiast jest kompletnym zawodem – wystarczy jeden podmuch ognia ze strony Diany i potężna krwiopijczyni znika jak gdyby nigdy nic, a nasza zakochana para dalej może pielęgnować swoje uczucie, już bez udziału osoby trzeciej.
Sam fakt, że Diana tak szybko opanowuje magię, trochę gryzie się z zapowiedziami, jak to wiele nauki teraz ją czeka. Na początku bohaterka nie może nawet zapalić świeczki, by chwilę później na życzenie latać czy strzelać ognistymi strzałami. Ba – początkowo jest jak dziecko we mgle, pojawia się i znika w losowych miejscach, by jeszcze w tym samym odcinku w pełni świadomie przenosić się w czasie. W tym miejscu ponownie ubolewam, że twórcy zdecydowali się ją „podszkolić” dopiero teraz – widać, że te postępy w nauce są robione na ostatnią chwilę, dlatego, że kończy nam się sezon i zwyczajnie wypadałoby coś pokazać. Brak w tym konsekwencji, a głównej bohaterce zdecydowanie za łatwo wszystko przychodzi, z czego biorą się scenariuszowe głupoty. A skoro już o głupotach mowa, nie omieszkam przytoczyć konkretnej sceny, którą nie wiem jak skomentować – ogarnięty żądzą krwi Matthew rzuca się w pościg za Dianą, nie mogąc się oprzeć i szykując się do ataku, tymczasem wystarczy tylko jeden jej uśmiech i wylądowanie z powrotem na ziemi, by cały zew totalnie w nim ucichł. Jeszcze sekundę temu był z niego zabójczy drapieżnik, tymczasem gdy czarownica ląduje w jego ramionach wszystko jest dalej w jak najlepszym porządku. Zgrzyt nie do wybaczenia.
W serialu nadal bardzo podoba mi się scenografia – cieszę się, że na te dwa ostatnie odcinki akcję przeniesiono do domu ciotek Diany, ponieważ jest to miejsce sympatyczne, bardzo przytulne i wyraźnie ociekające magią. Na plus także olbrzymie dynie i inne dekoracje halloweenowe – budzi to przyjemne skojarzenia i widz rzeczywiście może się tam przez chwilę poczuć dobrze i bezpiecznie. Na takie miejsca akcji bardzo miło się patrzy – mam nieodzowne skojarzenia z Norą Weasleyów z serii Harry Potter. Jak na dom czarownic, lepszego nie dało się wymyślić - wizualnie wciąż jest bajecznie i wdzięcznie.
Dwa ostatnie odcinki serialu może i były za bardzo przegadane i skupione tylko na pożegnaniach, jednak przyszłość serialu i tak rysuje się w ciekawych barwach. Zaproponowano nam cliffhanger, gdzie główni bohaterowie muszą stanąć oko w oko z prawdziwym zagrożeniem i szybko podejmować kolejne decyzje – zawieszenie akcji w takim momencie sprawia, że mimowolnie chciałoby się wiedzieć, co będzie dalej. Jak wiemy, A Discovery of Witches doczeka się 2. i 3. sezonu i przyznam, że mimo wszystko chętnie je obejrzę – choć na końcowej prostej jest parę rzeczy do zarzucenia, serial i tak ogląda się z zainteresowaniem, ponieważ ta historia zwyczajnie wciąga. Czuć, że to wszystko bazuje na głębszej powieści z duszą – czasem tylko produkcja pada ofiarą uproszczeń scenariuszowych czy kiepskiej realizacji. Niemniej jednak, świat zaprezentowany w tym serialu ma potencjał i liczę, że w przyszłości twórcy umiejętniej z niego skorzystają. W tym tygodniu 6.5/10.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat