fot. Apple TV+
W każdym poprzednim sezonie w piątym odcinku Kulawych koni następował wzrost tempa akcji, poparty rozwikłaniem niemal wszystkich zagadek i tajemnic. Zazwyczaj mieliśmy do czynienia z punktem zwrotnym, a wydarzenia przynosiły sporo emocji. W najnowszej serii jest inaczej, bo nie dostaliśmy żadnego zastrzyku adrenaliny. W zamian otrzymaliśmy dużo humoru.
W tych komediowych scenach przodowali River i Coe. Ich interakcje i dialogi śmieszyły. Szczególnie rozbraja Coe, w którego wciela się Tom Brooke. Jego bohater jest bardzo specyficzny – aż przypomina się jego rola w Kaznodziei. Jack Lowden nie daje się mu przyćmić, bo dobrze wyczuwa, jak jego postać powinna reagować. Dzięki jego grze można wyczytać wiele uczuć, które targają Riverem po wypadku Gimballa. I to też rozbawia. Doskonale wypadła scena, w której Cartwright w konfrontacji z Lambem odpowiedział, że to Batman ma zadrę z pingwinami z zoo. To był kapitalny żart na wielu poziomach. To nie był dobry moment na tego typu dowcipną odzywkę. Rozbawił też fakt, że Gary Oldman grał komisarza Gordona, co jest wspaniałym easter eggiem.
Ponadto twórcy w dość nietypowy sposób poprowadzili scenę spotkania z Lambem. Już po nowym dresie Rivera powinien on domyślić się, że ten kłamie w sprawie Gimballa – a nie dopiero po reakcji na zarzut, że nigdy nie bierze odpowiedzialności za swoje czyny, czy po braku kaptura na głowie Coe. Ostatecznie jednak nie ma większego znaczenia, które z tych wskazówek naprowadziły go na prawdę o śmierci kandydata na burmistrza, ponieważ i tak zamierza ich chronić w MI5. T0 pozwala im działać bez przeszkód.
Odcinek może i nie dostarczył zapierającej dech w piersiach akcji, ale przynajmniej wyjawił wiele informacji podczas przesłuchania Tary. Za destabilizację odpowiadają Libijczycy, którzy mszczą się za działania Wielkiej Brytanii w ich kraju. Jeśli chodzi o Tarę, to od początku wydawało się, że kłamie, a Flyte powinna ją przejrzeć. To wrażenie potęgowały kolejne sceny z Whelanem, którego wodziła za nos. Widz mógł dostrzec mnóstwo tzw. czerwonych flag wskazujących, że ich urabia. Zresztą Hiba Bennani grała tak, aby wyraźnie było widać, że emocje jej bohaterki są fałszywe i nie powinni jej ufać. Obserwowanie tego, jak wszystko idzie zgodnie z jej planem, aż do przewidywalnego twista, że jest terrorystką, było po prostu bolesne.
fot. Apple TV+Miejmy nadzieję, że taki przebieg wydarzeń to celowe działanie twórców, którzy po prostu woleli się skupić na obnażaniu niekompetencji i naiwności Whelana, prowadzących do paraliżu w MI5. Zresztą zdegustowane miny Taverner i Flyte wiele mówiły. Z drugiej strony można się zastanowić, czy one też dały się oszukać Tarze? Może wcale nie są lepsze od swojego szefa? Na te odpowiedzi musimy poczekać do finałowego odcinka, ale ten przebieg wydarzeń i wątpliwe zachowania postaci niepokoją.
Tym razem dostaliśmy mniej Catherine i Shirley, które przyczyniły się do odkrycia tego, że Tara bierze udział w destabilizacji kraju. Nie zdążyły ostrzec Regent's Park, ale Slough House będzie mogło przystąpić do działania w celu powstrzymania terrorystów. Wplątano w tę scenę jeszcze rozmowę telefoniczną Rivera z dziadkiem, która chwyciła za serce w zupełnie niespodziewanym momencie całej historii. Jonathan Pryce pojawił się na krótką chwilę, ale znakomicie zagrał dezorientację swojej postaci, która wciąż przejawia rozczulającą troskę o wnuka.
To nie był jedyny gościnny występ w odcinku, bo do roli Molly powróciła jeszcze Naomi Wirthner. Jak się okazało, stała się ofiarą "restrukturyzacji", a Whelan potraktował ją lekceważąco, co też budziło niesmak. Bohaterka w jakiś sposób pomoże Lambowi, co wzbudza sporą ciekawość. W tym odcinku mniej było Ho, który "przysłużył" się MI5 –pozwolił na aktywowanie kodu w swoim komputerze, doprowadzając do blackoutu w siedzibie wywiadu. Jego śmiech z powodu błędu technika wywoływał mieszane uczucia – zastanawiam się, czy nie jest zdrajcą. To chyba nie było intencją scenarzystów, aby kwestionować lojalność Ho wobec kraju. W każdym razie ten twist nie zaskoczył.
Przedostatni odcinek 5. sezonu był całkiem wciągający. Wiele tajemnic wyjaśniono, a końcówka ekscytowała, bo plan Tary się powiódł. Natomiast zwroty akcji były tak przewidywalne, że aż zastanawiam się, czy twórcy sobie z widzami nie pogrywają. To zupełnie nie w stylu Kulawych koni, które przeobraziły się w szpiegowską komedię. Wciąż bardzo dobrze ogląda się ten serial, ale mimo wszystko za dużo tu żarcików oraz ogranych rozwiązań fabularnych. Może twórcy szykują nam wielką niespodziankę, która wywróci do góry nogami historię i sposób myślenia o tym epizodzie, ale obecnie czuję się rozczarowana.
Na plus należy zaliczyć to, że odcinek bardzo dobrze zbudował grunt pod finałowy epizod. Sytuacja stała się poważna, a zagrożenie realne. Stawka wzrosła, bo zasugerowano, że działania Libijczyków mogą doprowadzić do śmierci wielu ludzi. Wszystko pozostaje w rękach Slough House i jego agentów. Miejmy nadzieję, że w końcówce tego sezonu Kulawe konie nabiorą nieco powagi, twisty zaskoczą, a akcja wciśnie w fotel, tak jak to było w poprzednich sezonach.
Poznaj recenzenta
Magda Muszyńska