La Brea: sezon 1, odcinek 2-4 - recenzja
Data premiery w Polsce: 28 września 2021La Brea to serial, który bardzo chce być jak Lost, a jest czymś, co coraz trudniej się ogląda.
La Brea to serial, który bardzo chce być jak Lost, a jest czymś, co coraz trudniej się ogląda.
La Brea bardzo powoli buduje tajemnicę wokół spektakularnego zdarzenia, do jakiego doszło w Los Angeles. Po czterech odcinkach nadal mało wiemy, bo twórcy nie są zainteresowani udzieleniem choćby szczątkowych odpowiedzi. Tym samym popełniają podobny błąd jak twórcy kultowych Zagubionych. Tajemnica pogania tajemnicę, a odpowiedzi nie ma żadnych. Informacja o cofnięciu się w czasie o tysiące lat to zbyt mało, aby można było pobudzić ciekawość. Wiemy też, że to wydarzenie nie jest odosobnione, i tyle. Ogólniki zaledwie zarysowują powierzchnie tego, co powinno być fundamentem serialu. A tak akcenty rozkładane są na inne elementy (bardziej survivalowe), przez co La Brea wiele traci.
Na pierwszy rzut oka to taka wariacja na budowanie tajemnicy à la Lost, ale bardziej to wciąż przypomina Pod kopułą. Ten serial również bardzo chciał trafić do tego samego widza i także w tym aspekcie poniósł sromotną porażkę. Oba tytuły mają też wspólny scenariusz, a bardziej jego brak. Zachowania bohaterów wołają o pomstę do niebios, bo są festiwalem głupot, absurdów i wszelkiej maści idiotyzmów, jakie tylko można sobie wyobrazić. Gdy tylko postacie zaczynają mówić, cały czar pryska, bo dialogi męczą i obrazują problem serialu. Czy to poprzez głupie pytania, fochy (córka jednej postaci ma pretensje do Eve, że ta poszła ratować syna, a nie jej ojca... choć nie znają się, ale takie zachowanie najwyraźniej jest według twórców wiarygodne), czy też stwierdzenia pełne oczywistości. Najgorsze jednak są pytania tak absurdalne, że aż wywołujące zażenowania. W tej nowej sytuacji wszyscy próbują się odnaleźć, więc zadają pytania tylko po to, by usłyszeć odpowiedź: "nie wiem". Nie mówiąc już o absurdalnie niemożliwych dyskusjach o tym, czy przenieśli się w czasie, bo najwyraźniej zielona wyrwa na niebie i atakujący ludzi szablozęby tygrys to za mało dowodów.
Eve, pilot, który miał ich uratować, oraz cała reszta to postacie nudne i stereotypowe, pozbawione charakteru, ciekawych osobowości czy człowieczeństwa. Pomijając już fakt fatalnego ich zagrania przez większość aktorów (sztuczność i niezręczność wylewa się z ekranu w wielu scenach; szczególnie tych wymagających emocji). Twórcy podchodzą do nich w najbardziej stereotypowy sposób. Mamy choćby scenę, w której Eve dowiaduje się od przyjaciela, że wizje męża były prawdziwe i dzięki nim wysłana została ekipa ratunkowa, na co odpowiada: "to niemożliwe". Czy po czterech odcinkach walki o przetrwanie w świecie pełnym stworzeń pochodzących sprzed tysięcy lat, postać nadal może wypowiadać takie słowa? Niezmierna głupota rozwiązań fabularnych męczy coraz bardziej. Wisienką na torcie jest brak pomysłu na relacje i postacie, bo nic poza nudą i schematami tutaj nie dostaniemy. Zbyt dużo banałów, by mogło to mieć jakikolwiek sens czy oddziaływanie na widza.
Można byłoby długo rozwodzić się nad La Brea i faktem, jak bardzo twórcy są pogubieni. Widać w tym zalążki pomysłów na serial, który utrzymany w stylu Lost mógłby dać nam rozrywkę. Jednak fatalny scenariusz i brak umiejętności budowania tajemnicy pozbawia go wszelkich zalet. Do tego karygodne wątki obyczajowe nie dają nadziei na poprawę. Nawet pokazanie tubylca z emblematem krwawej ręki niewiele tu zmienia, bo jest nudno i irytująco.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat