Lakers: Dynastia zwycięzców: sezon 2, odcinki 4-5 - recenzja
W serialu Lakers: Dynastia zwycięzców emocje sięgają zenitu - legendarne Showtime rodzi się tak spontanicznie, że widz ekranowymi wydarzeniami może się po prostu zachłysnąć.
W serialu Lakers: Dynastia zwycięzców emocje sięgają zenitu - legendarne Showtime rodzi się tak spontanicznie, że widz ekranowymi wydarzeniami może się po prostu zachłysnąć.
W serialu Lakers: Dynastia zwycięzców w końcu nastał czas legendarnego Showtime. Dwa ostatnie, znakomite odcinki, Nowy świat i The Hamburger Hamlet, z jednej strony pełnią funkcję pomostu pomiędzy początkową a końcową fazą 2. sezonu, z drugiej natomiast kapitalnie pokazują, jak drużyna Jeziorowców w ekspresowym tempie zakończyła pisanie własnego Starego Testamentu i zabrała się za pierwsze rozdziały Nowego. Ta fundamentalna zmiana skupia się w osobie ostatecznie zwolnionego trenera Paula Westheada (Jason Segel), którego osobliwy styl prowadzenia grupy zawodników i bezpośrednio wynikające z niego skonfliktowanie z podopiecznymi stały się motorem napędowym całej opowieści.
Jest coś fascynującego w fakcie, że widz - zdając sobie sprawę z olbrzymiego potencjału sportowego Lakersów - systematycznie odkrywa sieć blokad i inne mechanizmy sprawiające, że ta machina nie funkcjonuje tak, jak powinna. Prawdziwym majstersztykiem jest to, w jaki sposób twórcy produkcji oddali poszukiwania leku na całe zło, przybierającego dobrotliwe oblicze Pata Rileya (Adrien Brody). Część z nas dostrzeże tu wyłącznie przypadek; inni powiedzą z kolei, że koszykarskie niebo się rozwarło, a boska interwencja Wszechmocnego Koszykówki na zawsze przeobraziła tę dyscyplinę sportu. Doktor Jerry Buss (John C. Reilly) właśnie wspomniał o religii. Cóż, Jeziorowcy doszli już do momentu, w którym wchodzą na koszykarski Olimp, a swoich wyznawców gromadzą na całym globie. No, może z wyjątkiem Bostonu...
W Nowym świecie idzie przede wszystkim o uchwycenie napięcia, które rozsadza tytułową drużynę od środka. Westhead wchodzi na trajektorię konfliktową niemal z każdą osobą, którą spotyka na swojej drodze - jego metody budzą sprzeciw nie tylko Jerry'ego Westa (Jason Clarke), ale rodzą również coraz większy opór Rileya i szczególnie Earvina Johnsona (Quincy Isaiah). Magic jest niezadowolony do tego stopnia, że w przypływie emocji ogłasza chęć odejścia; ten grom z jasnego nieba ustawia fundamenty pod The Hamburger Hamlet. W ostatnim odcinku poziom napięcia szybuje w stratosferę. Jeśli rozmowa Johnsona z Bussem jest jak wybuch bomby, to następujące zaraz po niej zwolnienie Westheada wydaje się już subtelnym powiewem. Skalowanie ekranowych wstrząsów dopiero przybiera jednak na sile; konferencja, podczas której właściciel drużyny próbuje ogłosić dziennikarzom nazwisko nowego trenera, jawi się już akrobatyczny popis cyrkowców. West? Riley? Powiedzieć, że Showtime wykuwało się spontanicznie, to nic nie powiedzieć. Jakimś błogosławionym zrządzeniem losu portretowana przez Brody'ego postać staje się odpowiednim człowiekiem w odpowiednim miejscu. Teraz trzeba jeszcze zawalczyć o posłuch wśród zawodników.
Każdy dialog w tym serialu jest jak jedyna w swoim rodzaju, energetyczna kroplówka - postacie nieustannie się ze sobą ścierają, a wyśmienite występy aktorskie na wszystkich planach tylko potęgują wrażenie, że widz bez reszty może zanurzyć się w przedstawionym wycinku koszykarskiej historii. Dochodzą do tego nieustanne metamorfozy charakteru; Westhead zdaje się przepadać w swoim zacietrzewieniu, Riley czuje spadający na jego barki ciężar, natomiast Kareem Abdul-Jabbar (Solomon Hughes) łaja na lodowisku Bussa za to, jakie piętno odciska on na całej dyscyplinie. Istotne są tak detale - choćby zmieniająca się w restauracji twarz Westheada po słowach jego córki o nadchodzącym zwolnieniu, jak i przemykające przez ekran huragany, rozszalałe najpełniej w osobie mojego ulubionego Westa. Gdy ten ostatni próbuje zmobilizować zawodników przed meczem na korytarzu, odbiorca zda sobie sprawę, że od dawna tkwi w swoistej pułapce. Jesteśmy bowiem uwięzieni pomiędzy historyczną wagą przedstawionych wydarzeń a stale wkomponowaną w nie groteską przekazu. W takich aresztach fani serialu mogliby jednak spędzić dożywocie.
Lakersi w końcu strzepują ze swoich ubrań kurz wojennej zawieruchy, by w finałowych sekwencjach ostatniego odcinka - już pod wodzą Rileya - pokazać nam nieskazitelne piękno Showtime'u. Są na fali, idą po swoje, razem, mocniejsi jako drużyna. Sęk w tym, że w boju o mistrzowskie pierścienie NBA czeka już na nich starcie z legendarnym akrobatą koszykarskich parkietów, Juliusem Ervingiem. Słynny Doktor J. dostał nawet nieoczekiwane wsparcie od fanów Celtics, którzy życzyli swoim rywalom z finałów konferencji "rozj... Los Angeles". Miasto Aniołów jest jednak gotowe; napędzani krynicą mądrości Kareema i odzyskaną przez Magica radością z gry Jeziorowcy chcą postawić kolejny krok ku nieśmiertelności. Wiemy, jak ta historia się zakończy. Znamy dokładny przebieg wydarzeń. A mimo to za tydzień i tak usiądziemy w Forum, by dopingować naszą drużynę. Widzicie? Seriale mogą być jak wehikuły czasu. Lakers: Dynastia zwycięzców jest z całą pewnością jednym z najlepszych z nich.
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat