Legends of Tomorrow: sezon 4, odcinek 4 i 5 – recenzja
Legendy nadal sobie śmieszkują oddając przy tym swoisty hołd twórcy Godzilli – Ishiro Hondzie, ale nie tylko. Dostajemy też ukłon w stronę fanów slasherów oraz filmów familijnych, jeśli takie połączenie może w ogóle istnieć.
Legendy nadal sobie śmieszkują oddając przy tym swoisty hołd twórcy Godzilli – Ishiro Hondzie, ale nie tylko. Dostajemy też ukłon w stronę fanów slasherów oraz filmów familijnych, jeśli takie połączenie może w ogóle istnieć.
Wet Hot American Bummer to epizod serialu Legends of Tomorrow, który nawiązuje do popularnych w latach 90. filmów, których akcja dzieje się na letnich obozach. Można oczywiście różnie interpretować grupę docelową, bo z jednej strony mamy trochę familijne zacięcie, ale z drugiej przypominają się horrory, zwłaszcza te z gatunku slasher.
Powód, dla którego Legendy znalazły się na letnim obozie dla dzieci, jest więc bardzo klasyczny – uczestnicy obozu zaczęli ginąć. Oczywiście przez magiczne stworzenie. Z misją powstrzymania anomalii wyruszyły Kara z Avą oraz Ray z Constantine’m. Twórcy ewidentnie tak dobrali tę czwórkę, aby uzyskać pewien kontrast i uzmysłowić widzowi, jak różne były losy poszczególnych bohaterów. Oto bowiem Sara i Ray mogli beztrosko żyć pełnią swojego dzieciństwa, korzystając z tak ważnego etapu w życiu, jakim właśnie były letnie obozy. Na przeciwległym biegunie jest Ava, która jest klonem, więc naturalnie o pojęciu dzieciństwa mogła tylko słyszeć, oraz Constantine – który praktycznie od urodzenia nie miał w swoim życiu łatwo, a dzieciństwo pamięta głównie jako pasmo udręk i bólu. Naturalnie dzięki temu udało się uzyskać nie tylko efekt komediowy, ale również wpleść w to nutę dramatyzmu i kapkę swoistego romantyzmu w odniesieniu do Sary i Avy. W przypadku panów bardziej uwidaczniało się pewne zazębianie współpracy i relacji wyrzutka społecznego, jakim jest Constantine, z wiecznym optymistą Rayem.
Niejako na drugim biegunie tego epizodu była Charlie więziona na Waveriderze. Tu również zagrały kontrasty wynikające z charakterów jej oraz Zari, które zupełnie nie potrafią się ze sobą dogadać. Lekiem na całe zło okazał się Mick, który świetnie rozumie zmiennokształtną przez podobne doświadczenia z przeszłości. Dzięki temu na pokładzie Legend pojawiła się nowa, a zarazem stara bohaterka (ale tylko z wyglądu).
W obydwu wątkach obok poważniejszych kwestii, było też sporo zabawnych gagów, akcji oraz było blisko kontrowersyjnego ruchu w związku z Sarą i Avą, kiedy mało nie doszło między nimi do pocałunku, kiedy przez chwilę były zamienione w dziewczynki. Taka scena mogłaby z pewnością wywołać pewne oburzenie, stąd w ostatniej chwili magicznie obie dorosły. Trochę szkoda, że twórcy mimo wszystko spękali, ale z drugiej strony wszelkie dyskusje związane z ruchem LGBT dawno zatraciły argumenty, taplając się trochę we własnym bagnie. Niemniej był to zapewne taki pstryczek w nos zwłaszcza dla tych, którzy wiecznie narzekają na tego rodzaju wątki w serialach.
Na niemniej emocji mogliśmy liczyć w „Tagumo Attacs!!!”, w którym oddano hołd twórcy jednej z najważniejszych ikon dzisiejszej popkultury – Godzilli. Tak, Legendy musiały odwiedzić Tokio w okresie, kiedy Ishiro Honda dopiero zaczynał swoją przygodę z filmami. Po raz kolejny twórcy dali w ten sposób fajny smaczek widzom serialu, tworząc alternatywną historię ważnej postaci dla światowej kinematografii. Przy okazji po raz kolejny udowodnili, że pomysłów im nie brakuje oraz że nie ma dla nich żadnej świętości. W końcu George Lucas nigdy nie nakręciłby Gwiezdnych Wojen, gdyby nie Legendy.
Ten epizod miał również kilka wątków. Ray skupiał się na odnalezieniu Nory Darhk, z pomocą której chciał uratować życie Constantine’a, który poświęcił się, by ratować dzieci. Nate i Ava natomiast musieli ogarniać chaos powstały w czasie Święta Dziękczynienia, a który powstał dzięki Gary’emu i Monie (na marginesie – nie kojarzy Wam się ona z osławioną Rose z Gwiezdnych Wojen?). Każdy z nich niesie w sobie sporo humoru, zwłaszcza Rory i jego zmagania z pisarstwem (kobieta z trzema piersiami – gdzieś to już chyba widzieliśmy…).
Ostatnie dwa epizody pokazują jedno – Legendy cały czas są w formie. Każdy odcinek rozwija fabułę, dokłada kolejne ciekawe wątki, a także pokazuje ewolucję każdego z bohaterów, czyli coś, czego kiedyś zupełnie brakowało. Być może powiem to trochę na wyrost, ale twórcy w końcu dojrzeli do tego, aby robić ten serial dobrze, wykorzystując możliwości, jakie daje wcześniej przyjęta konwencja na całą historię. Dzięki temu dostajemy co tydzień 40 minut naprawdę fajnej rozrywki.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1946, kończy 78 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1979, kończy 45 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1978, kończy 46 lat