Legends of Tomorrow szybko przedstawia widzom zaskakujące rozwiązanie crossovera Kryzys na Nieskończonych Ziemiach, który wywraca do góry nogami cały Arrowverse. Wszystkie seriale z Supergirl, Batwoman, Black Lightningiem i resztą są osadzone teraz na jednej Ziemi, a nie na alternatywnych w multiwersum. Z tym związane są różne zaskoczenia, jak Pokojowa Nagroda Nobla dla najlepszego człowieka na Ziemi - Lexa Luthora, więc praktycznie dostajemy reboot tworzący nową rzeczywistość, która zmieni przyszłość tych seriali oraz kolejne crossovery. Ciekawy, dobry i potrzebny pomysł, który oby wpłynął pozytywnie na jakość każdego z seriali. Jako że finał crossoveru został osadzony w Legends of Tomorrow, twórcy skorzystali, by wprowadzić trochę szaleństwa znanego z tego serialu. Powrót olbrzymiego plusowego misia jest udany i nawet zabawny, biorąc pod uwagę reakcje postaci. Dobrze podkreśla zmiany, jakie zaszły na Ziemi. Oczywiście to wszystko to tylko dodatek do głównego wątku, ponieważ złoczyńca nie miał żadnego znaczenia. Na plus Mick podpisujący książki fanek - samo w sobie jest to komiczne.  Arrowverse nie byłby sobą, gdyby nie poważne rozmowy i wzruszenia. Dobrze, że tym razem obyło się bez romantycznych uniesień, a jedynie opłakiwano Olivera Queena. Kilka scen wylewania łez było potrzebnych, pokazano je solidnie i trudno odmówić emocji tam drzemiących. Na pewno wielu fanów Olivera, którzy wytrwali z nim przez te lata, je poczuło. Anty-Monitor żyje, więc czas na finałowe starcie. Arrowverse nie ma najwyższego budżetu i to często widać - zwłaszcza w scenach ekipy latającej, że wszystko jest kręcone na tle zielonego ekranu, ale nie można odmówić twórcom starań, by było tak widowiskowo, jak to tylko możliwe. Pod tym względem finałowa walka z gigantycznym złoczyńcą, który nadal przypomina mi Thanosa z MCU w tym, co mówi i robi, wypada solidnie i efekciarsko. Problem pojawia się w strukturze budowy walki, która szybko rozpada się jak domek z kart. Można odnieść wrażenie, że ta walka trwała dosłownie chwilę, bo raz, dwa, bomba i koniec, zwycięstwo. Gdzieś w tym wszystkim zabrakło napięcia, stawki i realnego zagrożenia. W porządku - Oliver Queen zginął i chwała twórcom, ale koniec końców, to chyba nie wystarcza, bo to starcie traci na znaczeniu, gdy nie wierzymy w realne zagrożenie ze strony Anty-Monitora. 
fot. Colin Bentley/The CW
Najlepiej w tym wszystkim wypada współpraca postaci, które wcześniej się nie znali. Black Lightning z Mickiem i Killer Frost, Batwoman z Sarą i tak dalej. Te różne kombinacje mogą się podobać - zwłaszcza że w końcu Martian Manhunter dostał jakiś solidny strój. Twórcy mogli już sobie darować żarciki z crossoverów, ponieważ wałkowanie przez pięć odcinków cały czas jednego gagów na poziomie meta robi się nudne i męczące. Ten finał pokazał, jak przesadzić i nie zaoferować pomysłowej alternatywy. Ostatnie sceny są podniosłe, tak jak powinny, bo w końcu hołd dla postaci, która rozpoczęła te uniwersum, jest znaczący i ważny. Tak to musi wyglądać. Cieszy, że Flash zakłada serialową Ligę Sprawiedliwości - w końcu Arrowverse ma grupę superbohaterów z prawdziwego zdarzenia. Jest w tej scenie coś podniosłego i zarazem ważnego. Czuć, że to będzie mieć znaczenie w przyszłości. Oglądając ten crossover trudno jednak nie mieć bardzo mieszanych odczuć. Dobry początek, fatalny środek i niezły koniec historii to trochę zbyt mało na jedno z największych przedsięwzięć w historii seriali komiksowych, jak nie w ogóle w historii telewizji. Świetnie, że pokazano większy pomysł na twory oparte na komiksach DC, że one wszystkie tak naprawę istnieją koło siebie w jednym multiversum - to daje nadzieję, że ci bohaterowie z każdego znanego widzom serialu tak naprawdę mogą się pojawić w przyszłości w jakimś kolejnym wielkim crossoverze. Mimo ambicji i pomysłowości, trudno jednak będzie pod wieloma względami wymyślić coś, co przebije Kryzys na Nieskończonych Ziemiach. Nierówny crossover, ale dzięki różnym detalom, wesołych easter eggom i cameo postaci satysfakcjonujący. Arrowverse przeszedł mini-reboot i miejmy nadzieję, że dzięki temu jakość każdego serialu również się poprawi. W każdym jest pole do rozwoju i wykorzystania drzemiącego potencjału. A nigdy on nie był tak wyraźnie zaznaczony, jak w tym crossoverze, który choć nie zostaje w pełni dobrze użyty, ma wiele dobrych pomysłów. Satysfakcjonujący koniec, choć nie porywa. Może też problemem tego wszystkiego jest towarzyszący z tyłu głowy smutny fakt: twórcy zbyt mocno i czasem zbyt dosłownie inspirowali się MCU i Avengers: Koniec gry, co było czuć w wielu scenach. Tylko że nie mają budżetu ani możliwości, aby osiągnąć coś na podobnym poziomie, więc przegrywają na starcie jako  tania i kiczowata próba. Tylko porównywanie siłą rzeczy jest niekorzystne i bez sensu je poczynić. W końcu to zupełnie inne zasady i pieniądze. Wyszło solidnie, ale zdecydowanie oczekiwania były większe.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj