„Legends”: sezon 1, odcinek 2 i 3 – recenzja
Legends zapowiadało się na serial oparty na jednoodcinkowych historiach, ale jednak zaoferowano widzom coś kompletnie przeciwnego. I do tego Sean Bean nadal żyje.
Legends zapowiadało się na serial oparty na jednoodcinkowych historiach, ale jednak zaoferowano widzom coś kompletnie przeciwnego. I do tego Sean Bean nadal żyje.
Legends pierwotnie zapowiadało się na produkcję w stylu Kameleona z lat 90., ale okazuje się, że koncept nowego serialu nie mógłby się bardziej różnić. Przede wszystkim cieszy, że twórcy zatrudnili do głównej roli aktora nietuzinkowego. Taka postać, która zmienia skórę niczym kameleon, musi być świetnie zagrana, aby widz mógł uwierzyć w jej kolejne osobowości. I dlatego wybór Seana Beana tak bardzo cieszy, bo sprawdza się on w tej roli wyśmienicie, szczególnie że w obu odcinkach prezentuje widzom dwie różne osobowości - niby swoją (tego do końca nie wiemy...) i handlarza bronią, którego wykorzystuje do rozwiązania sprawy. Obie różne od jąkającego się bojownika z premierowego odcinka, ale ciekawe, intrygujące i przede wszystkim wiarygodne. Sean Bean udowadnia, że jest motorem napędowym tego serialu i dzięki niemu może być tylko lepiej. Cieszy też fakt, że jego bohater często jest nieprzewidywalny, a nawet, można by rzec, szalony. To dodaje sporo do jakości.
Najjaśniejszym punktem jest fakt, że obserwujemy ciągłą historię, która jest stopniowo rozwijana w każdym odcinku. Jedynym powtarzającym się elementem są nowe osobowości Martina, które stanowią integralną część opowieści. Sam główny wątek na razie wygląda nieźle, ale nie porywa świeżością i pomysłowością. Twórcy nadrabiają zwrotami akcji i wykorzystywanymi rozwiązaniami, co pozytywnie rozbudowuje ten serial, zwłaszcza gdy spojrzymy na końcówkę 2. odcinka - kto by pomyślał, że już teraz zginie jedna z postaci, która zapowiadała się na stałą? Bardzo duże brawa za taką niespodziankę.
[video-browser playlist="633349" suggest=""]
Obok sprawy kryminalnej, którą zajmuje się Martin, jest także wątek tajemnicy jego tożsamości. Możemy śmiało założyć, że intrygujące sceny z 1. odcinka nie były przypadkowe i w istocie mamy do czynienia z konspiracją szytą grubymi nićmi. Choć wątek kryminalny jest niezły i ogląda się go dobrze, brak równowagi jest odczuwalny. Niby wynika to z konwencji, bo Martin nie ma jak analizować tej sprawy, ale można by wprowadzić wątek poboczny, który delikatnie pchałby ją do przodu. Przez chwilę myślałem, że motyw policjanta podejrzewającego Martina o najgorsze spełni taką rolę, ale na razie nic na to nie wskazuje. Ten element jest zdecydowanie najsłabszy w Legends, bo niczego nie wnosi, a jedynie zajmuje czas ekranowy.
Zobacz również: "High Moon" - początek sci-fi od Bryana Fullera
Legends okazuje się serialem lepszym, niż początkowo myślałem. Sean Bean przekonuje do siebie momentalnie i sprawia, że perypetie jego postaci ogląda się z niemałą przyjemnością.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat