Legion samobójców: Isekai: sezon 1 - recenzja
Legion samobójców: Isekai to nowy serial anime o postaciach znanych z komiksów DC. Czy produkcja platformy Max jest warta obejrzenia?
Legion samobójców: Isekai to nowy serial anime o postaciach znanych z komiksów DC. Czy produkcja platformy Max jest warta obejrzenia?
Legion samobójców: Isekai to niezła propozycja – i to nie tylko dla fanów anime. Dobrze, że Max inwestuje w takie projekty, bo gatunek ten staje się coraz popularniejszy (również w Polsce). Niestety zadaniu nie podołał polski Max. To anime, więc chciałoby się poczuć ten wyjątkowy klimat i włączyć japoński dubbing, prawda? A może wolicie polski dubbing? Niestety opcje wyboru audio to jakiś totalny chaos. W pierwszych odcinkach mamy jedynie audio angielskie, potem w jednym odcinku nagle jest tylko polskie, w kolejnych kilku udostępniono wyłącznie japońskie, aby potem znów było angielskie lub polskie. Nie ma w tym żadnej konsekwencji! Takie traktowanie subskrybentów jest godne pożałowania i nie pozwala odbierać serialu tak, jak lubimy.
Sam zamysł isekai jako podgatunku fantasy jest wyjątkowy i fantastyczny. W motywie tym podobają mi się szczególnie te sceny, w których osoba z naszej rzeczywistości przenosi się do świata fantasy. Twórcy odkrywają przed nami nową rzeczywistość – często kreatywnie i z humorem. W Legionie samobójców jest zupełnie inaczej, bo tytułowa grupa zostaje tam wysłana na misję. Bohaterowie bardzo się spieszą, by osiągnąć cel Amandy Waller. Z jednej strony odbiera to lekkość serialowi i ogranicza poznawanie świata, bo zwyczajnie nie ma na to czasu. Nowe miejsce jest ukazane powierzchownie, bo z perspektywy komiksowych złoczyńców. Z drugiej – mamy dzięki temu dynamiczne tempo. Momentami nie można nawet odetchnąć, bo non stop coś się dzieje, a krwawa akcja pojawia się na ekranie co chwilę. To może wywołać dość mieszane uczucia, bo fabuła traci przez to jakiś głębszy sens. Patrzymy na czystą rozwałkę. Przyjemną, ale niepozostającą z nami na dłużej.
W Legionie samobójców: Isekai jest brutalnie (zwłaszcza w wykonaniu pożerającego wrogów King Sharka), efektownie i emocjonująco. Najlepsze są momenty, gdy twórcy przekraczają granicę pomiędzy uniwersalnością konwencji z komiksowymi złoczyńcami a szaleństwami anime. W wielkiej kulminacji – z uwagi na określone okoliczności fabularne – członkowie Legionu samobójców, czyli Peacemaker, King Shark, Clayface, Deadshot i Harley Quinn, dostają możliwość przemiany jak Czarodziejki z Księżyca. I to wiąże się ze zwiększeniem ich potęgi wynikającej z magii tego świata. Dzięki temu finał sezonu nabiera rozmachu. Jakoś w tym momencie cementuje się też grupa. Aby ta zwariowana przygoda zgrai niepasujących do siebie wariatów mogła odpowiednio wybrzmieć, ich relacja musiała być budowana spokojnie i solidnie.
W Legionie samobójców: Isekai znajdziemy niezłe pomysły, a także proste, ale trafne rozwiązania (kwestia nauki języka ze świata fantasy). Wiemy, że w miejscu, do którego trafiają bohaterowie, trwa wojna. Gdy na koniec ostatecznie dowiadujemy się, kto jest głównym złym, trudno nie kryć zaskoczenia i... zmieszania. Nie jestem przekonany, czy wyciągnięty jak królik z kapelusza twist to dobre rozwiązanie, bo nie tłumaczy, skąd w ogóle wzięła się ta postać. Poza tym psuje jedną rzecz, która dobrze wybrzmiała w przypadku pewnej postaci (nie zdradzę, o co chodzi, by nie psuć Wam zabawy). Teoretycznie jest w tym potencjał w kontekście drugiego sezonu, ale dość ryzykowny i łatwy do zmarnowania poprzez skierowanie fabuły na niewłaściwe tory.
Legion samobójców: Isekai nie jest jakąś rewelacją. Gwarantuje dobrą rozrywkę, ale zbyt szybkie tempo czasem spłyca wydarzenia i zmusza twórców do pójścia na skróty. Jednak na nudę narzekać nie można! Złoczyńcy świetnie ze sobą współpracują i tworzą grupkę, którą ogląda się z niesłabnącą przyjemnością. Każdy, kto zna gatunek isekai, może poczuć, że potencjał w tym wszystkim był o wiele większy, a twórcy go nie wykorzystali. Prostota rozrywki być może przyciągnie widzów, którzy nie są zaznajomieni z anime (nie ma tu dziwactw wynikających z tej konwencji). Jednakże dzieło mogło i powinno być o wiele lepsze. Nie wszystko, co proponują nam twórcy, oddaje sens historii.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat