Leonardo, wróć!
Data premiery w Polsce: 13 kwietnia 2013Pierwszy sezon Demonów da Vinci dobiegł końca. Pomimo bardzo pozytywnego wrażenia, jakie po sobie pozostawił, nieustannie powraca pytanie – dlaczego był tak krótki?
Pierwszy sezon Demonów da Vinci dobiegł końca. Pomimo bardzo pozytywnego wrażenia, jakie po sobie pozostawił, nieustannie powraca pytanie – dlaczego był tak krótki?
"Śmierć Medyceuszom!" – ta fraza, wykrzyczana przez Franscesco Pazzi’ego, doskonale oddaje dramatyzm sytuacji, w jakiej na koniec odcinka znaleźli się bohaterowie. Choć los osaczonych przez wrogów członków florenckiego rodu zawisł na włosku, nie było nam niestety dane dowiedzieć się, czy wyjdą oni cało z tych tarapatów. Odpowiedź na to pytanie poznamy dopiero za rok. Cały rok! Emocjonalny i wypełniony akcją finał sezonu to w tym przypadku zarówno powód do radości, jak i łez. Mimo że od premiery epizodu minęło już kilka dobrych dni, wciąż nie mam pewności, czy zaserwowanie cliffhangera w momencie największej kulminacji było rzeczywiście trafioną decyzją. Z jednej strony nie można temu zabiegowi odmówić efektowności. Z drugiej pozostał pewien niedosyt wynikający z braku jasnego podsumowania dotychczasowych perypetii Leonarda i spółki.
Odcinek "The Lovers" posiada wszelkie elementy niezbędne do stworzenia widowiska na najwyższym poziomie, do którego w ciągu ostatnich ośmiu tygodni przyzwyczaili nas twórcy. Obfituje w ciekawie zrealizowane sceny walk z użyciem broni białej oraz palnej, nie brakuje w nim fabularnych twistów opierających się na nagle zrywanych i ponownie zawiązywanych sojuszach, a całość dopełniają niespodziewane zgony (i jeszcze bardziej zaskakujące powroty zza grobu). Dzieje się naprawdę sporo, lecz to i tak zaledwie wstęp do właściwej akcji, jaka nadciągnąć powinna wraz z drugim sezonem. Trudno bowiem nie ulec wrażeniu, że konflikt pomiędzy Florencją a Rzymem dopiero nabiera ostrości.
[image-browser playlist="589513" suggest=""]
Finał sezonu okazał się na szczęście godnym zwieńczeniem tego zadziwiająco udanego serialu. Piszę zadziwiająco, gdyż początkowo Demony da Vinci nie zapowiadały się wcale na pozycję o wygórowanych ambicjach. W anglojęzycznych odmętach Internetu zetknąłem się z porównaniem serialu Davida S. Goyera do dawnych, telewizyjnych przebojów pokroju Herkulesa oraz Xeny. Zestawienie ze sobą tych tytułów wydaje się celne przynajmniej pod względem gatunkowym. Podobnie jak wspomniane tasiemce z lat dziewięćdziesiątych, losy niezrównanego (lub jak kto woli niezrównoważonego) artysty to produkcja sensacyjno-fantastyczna, bardzo luźno bazująca na posiadanej przez nas wiedzy na temat historycznej epoki, w jakiej (jakoby) się rozgrywa. Tym, co ewidentnie różni nowość ze stacji STARZ od jej protoplastów, są niezwykle wysokie walory realizacyjne.
I nie myślę tu wyłącznie o takich czysto technicznych sprawach, jak efekty specjalne, zdjęcia, scenografia czy muzyka – choć przyznaję, iż nawet od tej strony serial prezentuje się na tyle dobrze, że zasługuje na miano jednej z najpiękniejszych produkcji telewizyjnych ostatnich lat. Jego największą siłę stanowi jednak fabuła. Jeśli nie zrażają nas pomysły w rodzaju odjechanych wynalazków rodem ze stylistyki steam punk, mistycznych wizji nawiedzających bohaterów oraz upiornych istot o wampirycznym rodowodzie (co wzbudziło chyba najwięcej kontrowersji wśród śledzących serial widzów), będziemy prawdopodobnie w stanie w pełni docenić wysiłek włożony przede wszystkim w napisanie tej barwnej historii.
Twórcy doskonale radzą sobie z mnogością przewijających się na ekranie postaci, nie przekształcając swojego dzieła w spektakl tylko jednego aktora. A była ku temu okazja, biorąc pod uwagę typ protagonisty, jakiego wymyślili. Na szczęście Leonardo będący mistrzem w niemal każdej dziedzinie przestaje być z czasem taki irytujący i nabiera nieco więcej ludzkich słabości, ustępując tym samym pola do popisu także innym bohaterom. Charakterystyczny drugi plan przydaje się przy konstruowaniu bogatej opowieści, składającej się zarówno z epizodycznych perypetii, jaki i wyrazistego głównego wątku (a nawet dwóch prowadzonych równolegle). Tworzą one spójną, zgrabnie przeplatającą się całość, co – w połączeniu z ciągotami autorów do gatunkowego eksperymentowania (każdy odcinek prezentuje inną fabularną konwencję) – zaowocowało bardzo przyjemnym i lekkim seansem.
[image-browser playlist="589514" suggest=""]
Wracając do samego odcinka, warto podkreślić fakt, że zbiegła się w nim większość ważniejszych dla serialu motywów. Bohaterowie dramatu postawieni zostali w sytuacjach (czasem dosłownie, jak w przypadku Leonarda i Wawrzyńca) bez wyjścia, zmuszeni do podjęcia tragicznych w skutkach wyborów. Na jaw wyszły w końcu skrzętnie skrywane, szokujące tajemnice, o sto osiemdziesiąt stopni odwracające relacje pomiędzy postaciami. Ostatecznie dowiedzieliśmy się też, kto jest kim w bezwzględnej walce o wpływy w piętnastowiecznych Włoszech (no może poza jednookim hrabią Urbino, który nadal zdaje się wahać, po której stronie najbardziej opłaca mu się opowiedzieć). Innymi słowy – kości zostały rzucone. Natomiast uczynienie finałowej sekwencji ze zbezczeszczonej zbrodnią Wielkanocnej mszy (opartej zresztą na autentycznym, znanym z historii wydarzeniu) okazało się niezwykle trafionym – z punktu widzenia dramaturgii – wyborem. Szkoda jedynie, że w tych zapierających dech w piersiach scenach nie wzięli udziału, za każdym razem niezawodnie rozbrajający, Nico oraz Zoroaster.
Ku mojemu własnemu zaskoczeniu, Demony da Vinci okazują się jednym z najlepszych premierowych seriali kończącego się właśnie sezonu. Dla fanów pełnej humoru fantastyki w historycznym kostiumie jest to na pewno produkcja z tych, które po prostu trzeba zobaczyć. Ze względu zaś na krótki, nawet jak na standardy telewizji kablowej, sezon oraz szarpiący nerwy sposób, w jaki go zakończono, pozostaje tylko zakrzyknąć: Leonardo, wróć! I to jak najprędzej!
Poznaj recenzenta
Łukasz OrłowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat